Mimo że obie miejscowości mają średniowieczne korzenie, rywalizacja między nimi zaczęła się dopiero po II wojnie światowej. To nie jest zwykły konflikt, lecz pełen złośliwości pojedynek odwołujący się do prostych schematów, zdarzeń historycznych i współczesnych.
Jak Pawlak z Kargulem
Zielonogórzanie byli długo dumni z tego, że Zielona Góra jest miastem wojewódzkim, a Gorzów nie. Gorzowianie odpowiadali, że nie przyznawano im (do 1975 roku) statusu wojewódzkiego, bo w mieście znajdowała się stolica diecezji i komunistyczne władze w ten sposób się mściły na nich, obniżając rangę większej przecież miejscowości. Dziś jednak triumfuje Gorzów jako stolica województwa lubuskiego, ale w Zielonej Górze znajduje się siedziba sejmiku, czyli tam rozdziela się pieniądze. Takiego podziału władzy w regionie dokonano zresztą ze względu na lokalne animozje właśnie, trochę tak jak to zrobiono w województwie kujawsko-pomorskim, godząc podobnym modelem administracyjnym równie zantagonizowane Bydgoszcz i Toruń.
Wzajemny sarkazm i mimo wszystko więź łączącą oba miasta oddają też dowcipy jednych o drugich. „Czym gorzowianin może zdenerwować zielonogórzanina? Niech zapyta, gdzie jest przystanek tramwajowy". W Zielonej Górze nie ma linii tramwajowej, a w Gorzowie jest, co symbolizuje jego wielkomiejskość. Z kolei druga strona odpowiada: „Czym zielonogórzanin może zdenerwować gorzowianina? Niech zapyta go o to, gdzie jest przystanek linii 4". W mieście kursują tylko trzy linie. Dodają przy tym, że wszystkie zabytki Gorzowa to katedra i trzy linie tramwajowe. Gorzów odpowiada na to, że Zielona Góra nie ma rzeki, a podczas II wojny światowej Niemcy jej nie zniszczyli, bo nie było czego. I tak w kółko.
– Taka wzajemna niechęć istnieje od lat i nikt nie umie jej wytłumaczyć, a każde pokolenie nią żyje. Ja tym przesiąkłem, mój ojciec też i syn także. Geograficznie nie da się tego wytłumaczyć, bo Gorzów należał do Brandenburgii, a my do Dolnego Śląska. Przy przesiedleniach też nie było wielkich różnic, ale tu właśnie znajduję jakieś rozwiązanie tej zagadki. Pewnie było tak, jak w filmie „Sami swoi". Ludzie wysiedli z wagonów i jak te Kargule i Pawlaki znaleźli sobie szybko wroga, bo wróg był konieczny, żeby dobrze poczuć się na nowym miejscu – mówi pochodzący z Zielonej Góry znany scenarzysta (m.in. serialu „Bodo", którego premiera nastąpi wkrótce) Doman Nowakowski.
Polska o tym antagonizmie pewnie nigdy by nie usłyszała, gdyby nie żużel. – Na torze na trybunach stadionów w Gorzowie i Zielonej Górze następuje erupcja tej niechęci, złośliwości, czasami także nienawiści – tłumaczy Nowakowski.