Dziś, kiedy Legia obchodzi swoje stulecie, warto przypomnieć, że po wojnie w znacznym stopniu budowali ją Ślązacy. Pod pretekstem odbycia służby wojskowej sprowadzano ich do stolicy, tu uczyli się grać, jeść nożem i widelcem, a potem wracali do swoich familoków i walczyli na chwałę śląskich klubów.
Taką drogę przeszli m.in. Ernest Pol i Edmund Kowal. Pol był jednym z największych geniuszy w polskiej piłce. O Kowalu Lucjan Brychczy mówił, że nie widział w Polsce lepszego dryblera. Zaczynali na hasiokach, okrzepli w Legii, a kiedy wrócili na Śląsk, dali początek wielkiemu Górnikowi. I mniej więcej od roku 1957, a więc od prawie 60 lat, rywalizacja Górnika z Legią podnosi ciśnienie kibicom w Zabrzu i w Warszawie.
Sobotni mecz na Łazienkowskiej trudno byłoby zaliczyć do kategorii przebojów. Kiedy śląskie kopalnie stają się powoli skansenami (w Zabrzu kopalnia Guido), Górnik przypomina dziś bardziej amatorską drużynę TKKF, w której nikt nie jest pewny jutra. Została tylko dumna nazwa i nadzieja, że klub się odrodzi, a na jego nowy stadion tłumy zaczną przychodzić nie tylko na śląskie derby z Ruchem. Jan Żurek został trenerem w czwartek, a w piątek musiał ruszyć do stolicy. Co on mógł zrobić w tych warunkach? Ale prawdą też jest, że wśród zabrzan nie było ani jednego piłkarza, który nadawałby się dziś nawet do takiej chimerycznej Legii.
Między kibicami Legii i Górnika nigdy nie było chemii i starcze gadanie, że dawniej działo się inaczej, kłóci się z faktami. Warszawiacy ubliżali nawet Włodzimierzowi Lubańskiemu, a zabrzanie Kazimierzowi Deynie. I tylko to, niestety, się nie zmienia. Jeśli jestem czyimś gościem, to nie ubliżam gospodarzowi, jak zabrzanie podczas „Snu o Warszawie". Jeśli jestem gospodarzem, staram się, aby gość czuł się w moich progach dobrze. Żyleta w odwecie za bluzgi postarała się, żeby było inaczej. Dlaczego tydzień wcześniej na Łazienkowskiej kibice Legii i Ruchu mogli się dogadać? Nie ogarniam tego wszystkiego, bo już dość dawno przestałem myśleć kategoriami kibica.
Współczuję dwóm piłkarzom. Pawłowi Brożkowi, który w doliczonym czasie meczu z Piastem nie wykorzystał rzutu karnego i Wisła znowu nie wygrała, oraz Mariuszowi Pawełkowi. On z kolei w drugiej minucie spotkania z Lubinem tak niefortunnie podawał piłkę obrońcy, że padła z tego bramka dla Zagłębia. Brożek i Pawełek to wyjątkowe postacie w naszej lidze, są lubiani, mieli pecha przed swoimi kibicami, a to tym bardziej bolesne.