Zawody jednak nie będą nudne. Główny powód to zmiany, jakie wprowadzają władze Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych (IAAF), by mistrzostwa zyskały blask.
Rywalizację wydłużono o jeden dzień (17 marca odbędą się tylko skoki o tyczce kobiet i mężczyzn), w konkurencjach technicznych nie ma kwalifikacji, ale w pchnięciu kulą, skoku w dal i trójskoku do szóstej kolejki przystąpi tylko czwórka najlepszych.
Organizatorzy zapowiedzieli eleganckie prezentacje półfinalistów i finalistów, po finałach najlepsi dostaną kwiaty, medale zostaną wręczone wieczorem podczas publicznej uroczystości na placu Pioneers Courthouse w centrum Portland. Wszystko po to, by widzom i uczestnikom było przyjemnie oraz przekaz telewizyjny zyskał na ciągłości i tempie.
Choć mistrzów olimpijskich i mistrzów świata nie będzie wielu, to nie wszyscy wielcy unikają wiosennego wysiłku przed igrzyskami i ruszą po 40 tys. dolarów za tytuł (albo 20 lub 10 tys. za kolejne medale). Wśród 550 uczestników ze 148 krajów zobaczymy zdecydowanie najwięcej zdolnej amerykańskiej młodzieży (w sumie ekipa USA liczy 58 osób), ale także Renauda Lavillenie w skoku o tyczce, Mutaza Essę Barshima w skoku wzwyż, Genzebe Dibabę w biegach na 1500 i 3000 m, Ashtona Eatona w wieloboju, kilku świetnych kulomiotów, sprinterkę Dafne Schippers, Pavla Maslaka na 400 m, Valerie Adams w pchnięciu kulą, niezłomnego Kima Collinsa oraz Asafę Powella na 60 m, mocną kenijską grupę w biegach i chińskiego trójskoczka Dong Bina, który ostatnio skoczył 17,41 m. Nie zobaczymy nikogo z Rosji, zakaz obowiązuje.
Polska wysyła 17 osób, szóstka to biegaczki na 400 m, liderką ekipy jest mistrzyni skoku wzwyż z Sopotu (2014) Kamila Lićwinko, która znów będzie walczyć z Ruth Beitią. Poza nią warto patrzeć na młodych polskich kulomiotów Michała Haratyka i Konrada Bukowieckiego, tyczkarzy Piotra Liska i Roberta Soberę, może kobiecą sztafetę 4x400 m.