Korespondencja z La Baule
Rzeczpospolita: Gdy Adam Nawałka obejmował reprezentację, pan nie zagrał jeszcze meczu w polskiej lidze...
Bartosz Kapustka: Rzeczywiście, dopiero zostałem zaproszony na treningi dorosłej drużyny Cracovii. Zacząłem wówczas marzyć o debiucie w ekstraklasie, ale żeby myśleć o grze na Euro? Byłem dzieciakiem, nie przyszło mi do głowy, że to tak szybko się potoczy. Zagrałem dwa pełne mecze w lidze, potem na chwilę usiadłem na ławce i nagle do klubu przyszło powołanie do kadry. Nie zdążyłem pomarzyć o reprezentacji, a już w niej byłem.
Myślał pan, że pierwsze powołanie przyszło trochę na wyrost?
Nie patrzyłem na to w ten sposób. Zawsze wierzyłem w swoje umiejętności, z natury jestem pewny siebie. Nie chciałem przyjechać, by odbić się od ściany czy tylko pobierać lekcje od starszych. Od razu chciałem w tej drużynie zaistnieć, wykrzesać z siebie tyle, by zasłużyć na kolejne powołanie. No i dopisywało mi szczęście. W klubie nie strzelam zbyt dużo goli, a w kadrze w dwóch pierwszych meczach piłka tak mi spadała na nogę, że zdobyłem dwie bramki. Dodały mi one pewności siebie, dzięki temu złapałem lepszy kontakt ze starszymi chłopakami. Dopiero gdy udowodnisz swoją przydatność na boisku, zyskasz szacunek i akceptację.