Polsko - belgijska załoga Hołowczyc - Jean Marc Fortin uszkodziła tylne zawieszenie na trasie dziewiątego etapu tegorocznego Rajdu Dakar. Według relacji Polaka tylny wał napędowy "był ukręcony w moście". [wyimek][b]Sport od kulis? Czytaj [link=http://www.rp.pl/temat/350599.html]Przewrotkę[/link][/b] [/wyimek]
Załoga nie miała w swojej ciężarówce serwisowej części potrzebnych do naprawy uszkodzenia. - Przyjechała do nas ciężarówka, która miała mocowania do mostu. Ale to był już nielegalny serwis, ponieważ ona wcześniej wycofała się z rajdu. Nie mógłbym wziąć z niej części, bo to byłoby oszustwo. A ja nigdy nie oszukuję - stwierdził w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" Hołowczyc.
Kierowca stwierdził, że może mówić o ogromnym pechu. Samochód, w którym wozi wszystkie części zepsuł się i nie mógł dojechać na start etapu. W innym, do którego ekipa przepakowała wyposażenie nie zmieścił się tylko tylny most.- Zabrakło jedynej rzeczy, której potrzebowaliśmy na etapie. Gdyby zepsuło się coś innego, wymienilibyśmy to - dodał rajdowiec.
Pech dopadł załogę Orlen Teamu na ostatnim etapie pustynnym. Następnego dnia trasa miała już bardziej przypominać OS-y z rajdowych mistrzostw świata, które Hołowczyc bardzo lubi.
- Byliśmy dobrze nastawieni z Jean Marcem, odcinki WRC są łatwe, przyjemne, lubię po nich jeździć. W zasadzie najcięższe etapy miały już być za nami, na trasie było dużo ciężkich wypadków, organizator zafundował nam super ciężką drogą. Sam fakt, że w rajdzie zostało tylko pięćdziesiąt kilka samochodów, świadczy o tym, jakie przeszliśmy piekło - stwierdził Hołowczyc po powrocie do kraju.