W zasadzie bez tej umiejętności natychmiastowego odnajdywania właściwej wibracji strun w rakiecie i bez dopasowywania tych mikrodrgań do zaistniałej na korcie sytuacji trudno sobie wyobrazić możliwość zagrywania piłek szczególnie wyrafinowanych pod względem technicznym. Większości skomplikowanych odbić przy siatce, zaskakującego skracania gry oraz wielu uderzeń, po jakich następuje burza braw, chyba nie da się zrealizować, jeśli zawodnik intuicyjnie nie potrafi się zachowywać tak, jakby trzymany przez niego w dłoni sprzęt był przedłużeniem mięśni i włókien nerwowych.

Nad takim panowaniem nad piłką oraz rakietą pracować trzeba mozolnie, przez długie lata treningów, a potem turniejowych startów. Każda zmiana nawierzchni powoduje konieczność dokonywania korekt, a czasem poszukiwania od nowa tego, co akurat uciekło. Ostatnio przez pięć dni na kortach Warszawianki kto tylko chciał, mógł się do woli przyglądać, na czym polega takie budowanie stanu gotowości do wielkich występów. Niektóre ćwiczenia i zaraz potem mecze, zwłaszcza rosyjskich gwiazd, to była wielka lekcja pokory i cierpliwości. Na początku każdego nowego sezonu korty wykonane z mielonej cegły stanowią dla grających najpierw wielką niewiadomą, a dopiero z czasem, po tysiącach odbić, ci najlepsi zaczynają się na trudnym podłożu zachowywać, jakby byli z nim zżyci od urodzenia.

Słyszałem wątpliwości zgłaszane przez niektórych obserwatorów Suzuki Warsaw Masters. Impreza o charakterze pokazowym, bez możliwości zdobywania punktów do rankingu WTA Tour, podczas przedłużonej majówki i przy chwilami dość chłodnej aurze była niewątpliwie propozycją dla ludzi z wyrobionym gustem i zorientowanych w zawiłościach tenisa. Najmniej wątpliwości miały z pewnością same uczestniczki turnieju. Dla każdej szansa lekko treningowego przetarcia się w silnej stawce, popracowania nad elementami od dawna wymagającymi zmiany, była wartością bezcenną na tym etapie przygotowań do Roland Garros. Czucie piłki, jakim za miesiąc będą się popisywać w Paryżu, wypracowuje się przecież najpierw w takich imprezach jak ta warszawska.

Wielkie zawodowe turnieje, dzięki licznym przekazom telewizyjnym, stały się u nas ostatnio chlebem powszednim, ale poprzez szklany ekran nie jesteśmy w stanie odebrać tego, co w tej grze najistotniejsze. Brakuje nam właśnie czucia piłki, nie czujemy gry tak, jak to się dzieje, kiedy siedzimy w odległości kilkunastu metrów od kortu. A bez takiej możliwości przeżywania tenisowego spektaklu jest on bez porównania bardziej ubogi.

Skomentuj na blog.rp.pl