55-letni Jerzy Rybicki wierzy, że podoła i wyprowadzi polski boks amatorski na prostą. Ma nadzieję, że za cztery lata w Londynie choć jeden nasz pięściarz stanie na podium.
– Przyjaciele wbili mi nóż w plecy – mówi „Rz” były już prezes Adam Kusior. Był pewien, że wygra wybory, ale ci, którzy jeszcze niedawno byli z nim na dobre i na złe, odwrócili się i w ostatniej chwili oddali swe głosy na Rybickiego, mistrza olimpijskiego z Montrealu (1976), później trenera kadry. [wyimek]Wreszcie właściwy człowiek jest na właściwym miejscu. Chętnie mu pomogę - Jerzy Kulej[/wyimek]
Kusior też prowadził reprezentację, ale to były czasy, gdy nasz boks amatorski chylił się już ku upadkowi. Niewiele brakowało jednak, by z Pekinu już jako prezes wrócił z tarczą. Łukasz Maszczyk był o krok od medalu, ale zawiódł w walce z Irlandczykiem Paddym Barnesem.
– Kiedy patrzyłem na porażki Polaków w Pekinie, było mi wstyd. Maszczyk i Rafał Kaczor (odpadł w eliminacjach) zapomnieli, do czego służą w boksie ciosy proste, dobry unik i kontra. A przecież nic się nie zmieniło. Takie akcje wciąż przynoszą punkty i dają zwycięstwa – mówi prezes Rybicki.
Jeszcze kilka lat temu na pytanie, czy nie ciągnie go do dyscypliny, której poświęcił tyle lat, odpowiadał: spełniam się w pracy zawodowej. Pułkownik Rybicki (Biuro Ochrony Rządu) mówił też, że nie myśli już o pracy trenera. Ale prezesem jednak został.