Stawką w pojedynku Tomasza Adamka z Bobbym Gunnem był tytuł mistrza świata kategorii junior ciężkiej należący do naszego pięściarza.
10 tysięcy widzów (w większości Polaków) w Prudential Center w Newark w stanie New Jersey czekało na efektowny sukces czempiona organizacji IBF. 35-letni Gunn odgrażał się wprawdzie, że wyrwie ten pas Adamkowi z rąk, ale nikt w to nie wierzył. Gdyby w zawodowym boksie obowiązywały jasne reguły, to tacy jak on na pewno nie walczyliby o mistrzowskie tytuły.
W pierwszym starciu Polak był ostrożny i chyba nieco zdziwiony, że Gunn nie zaatakował z furią. Scenariusz miał bowiem być taki, że Amerykanin ruszy do przodu i nadzieje się na kontrę. Ale ten czekał, co zrobi Adamek.
– Uważaj, prawa ręka przy brodzie. Obniżył pozycję i będzie chciał trafić lewym sierpowym – powtarzał trener Andrzej Gmitruk w przerwie między pierwszą i drugą rundą.
W trzecim starciu Gunn zachwiał się wyraźnie po szybkim prawym mistrza, i to już był znak, że tylko od Adamka zależy, kiedy zakończy ten pojedynek. Przed walką mówił przecież, że żadne układy nie wchodzą w rachubę.