Wyścig na 100 m motylkiem był najbardziej ekscytującym finałem mistrzostw. Phelps odebrał też Caviciovi rekord świata wynikiem 49,82 s. 13 tysięcy ludzi na widowni, muzyka z filmu „Gladiator” i dwóch wojowników, z których szczególnie jeden, Serb Milorad Cavić, deklarował bitwę na śmierć i życie. Jak ktoś zauważył, brakowało tylko lwów. Mierzący 198 cm Cavić stanął na słupku startowym bokiem i wyzywająco patrzył na nieco niższego Phelpsa. Ten nie reagował, tylko wbił wzrok w taflę wody. Przypominali bokserów przed pierwszym gongiem, z których jeden szukał zaczepki.
Cavić prowokował Phelpsa już wcześniej. Po efektownym zwycięstwie na 50 m motylkiem mówił, że to on wygrał wyścig na 100 m podczas igrzysk w Pekinie, raz jeszcze przypominając kontrowersyjną decyzję sędziów, którzy przyznali Amerykaninowi złoty medal, choć to Cavić pierwszy dotknął ściany basenu.
Półfinałowy czas Serba urodzonego i mieszkającego w Kalifornii – 50,01, zwalał z nóg wszystkich, ale nie Phelpsa i trenera amerykańskich pływaków Boba Bowmana. Oni robili swoje. Cavić nie poprzestał jednak na tym.
W jednym z wywiadów stwierdził, że może Phelpsowi załatwić najnowszy kostium Areny w godzinę, jeśli w Speedo, z którym ma lukratywny kontrakt, pływa mu się tak ciężko. A gdyby zechciał, to mogą się też ścigać w samych slipkach. Mówiąc to, chyba nie przeczuwał, że igra z ogniem.
Phelps odpowie, już po zwycięskim finale, że takie teksty tylko go nakręcają. – Nikt nie mógł mnie lepiej zmotywować niż Cavić. Skarciłem go za to w wodzie.