[b]RZ: Przywódców waszej osady jest dwóch: pan i Adam Korol. Który jest Matthew Pinsentem, który Steve’em Redgrave’em?[/b] Marek Kolbowicz: Gdzie nam się równać z tymi, którzy zdobywali olimpijskie medale w czterech i pięciu kolejnych igrzyskach. Chociaż muszę przyznać, że coraz częściej ludzie nam mówią: Słuchajcie, wy naprawdę jesteście nieźli. Odpowiadam: tak, jesteśmy. A jak już mam wybierać, to Adam jest Pinsentem, a ja jestem Redgrave’em, twarzą i głową osady. Staram się.
[b] Zdobyliście właśnie czwarte kolejne mistrzostwo świata, a prócz tego złoto olimpijskie. Można chcieć jeszcze więcej?[/b]
Jesteśmy pierwszą osadą, która w niezmienionym składzie zdobyła pięć tytułów z rzędu. Przeszliśmy do historii, ale chcemy iść dalej. Żaden wioślarz nie jest spełniony, my po prostu zrobiliśmy to, co do nas należało. W dodatku u siebie, przy pełnych trybunach. Wokół wioślarstwa udało się w Polsce rozhuśtać pozytywne emocje. Może to jest nasze największe zwycięstwo.
[b] Jesteście skazani na siebie na następnych kilka lat?[/b]
Wyobraźmy sobie, że wymieniamy jednego i zajmujemy drugie miejsce. Czyja to by była wina? To nie takie proste wsiąść do takiej łódki z zewnątrz. Zresztą wysiąść też nie będzie łatwo, koledzy mogą nie pozwolić. Wszyscy jesteśmy od siebie uzależnieni, to nasze czteroosobowe podwójne małżeństwo.