Mieli się ścigać o piąty tytuł mistrzów świata, a teraz jakikolwiek medal na zaczynających się za 16 dni MŚ w Bledzie będzie sukcesem. Mają za rok bronić złota na igrzyskach, a nie wiadomo, czy przez obecne kłopoty nie wypadną z listy stypendystów Klubu Londyn 2012, elity olimpijskiego sportu.
– Najbliższe tygodnie i miesiące rozstrzygną, co z nami będzie. Wiele zależy od Ministerstwa Sportu, sponsorów. Myślę, że do igrzysk, które mają być naszym pożegnaniem, dopłyniemy. Ale nie mogę wykluczyć zakończenia kariery, jeśli wypadniemy z Klubu Londyn. Będę wtedy musiał szukać innej pracy – mówi „Rz" Adam Korol.
Szlakowy czwórki podwójnej, ten, który w łodzi nadaje rytm i steruje, zamiast trenować krąży między Wałczem a Warszawą, przygotowując się do rehabilitacji. Sezon ma już z głowy. – Psychicznie dawno nie czułem się tak źle. Kręgosłup odpuścił już na tyle, że mogę przynajmniej chodzić prosto, bo nawet z tym ostatnio były problemy. Ale wyjazd na mistrzostwa byłby zbyt dużym ryzykiem. Na szczęście nie będzie konieczna operacja. Gdyby była warunkiem powrotu do sportu, to z tego powrotu bym zrezygnował – tłumaczy Korol.
Nieszczęścia zaczęły się dwa miesiące temu w Wałczu, od pękniętej odsadni, czyli części trzymającej wiosło przy łodzi. Wiosło siedzącego za Korolem Michała Jelińskiego odpadło, uderzając szlakowego w plecy. Naruszyło kręgi, wysunął się dysk. – To było dwa dni przed drugimi w sezonie zawodami Pucharu Świata. W pierwszych zajęliśmy piąte miejsce – opowiada Korol.
Od tego czasu nie startował. Bez niego, z Piotrem Licznerskim w roli szlakowego, czwórka ścigała się jeszcze w Henley, gdzie rywalizuje się w parach systemem pucharowym. Polacy w ćwierćfinale przegrali z Australią.