Dziennikarce Julii Savacool tłumaczy jednak, że jej obecne kłopoty to pestka: „Ktoś mądry powiedział mi kiedyś, że aby odnosić sukcesy, muszę mieć krótką pamięć. W naszej profesji trzeba umieć zapominać o zmarnowanych okazjach, gemach wypuszczonych z ręki, przegranych pojedynkach, nawet złych treningach. W głowie powinny zostać sukcesy, a najważniejsza jest zawsze wola walki. Staram się nie poddawać, nawet gdy stoję na straconej pozycji. Tak się kiedyś zachowywała modelowa dla mnie postać Monica Seles”.
W Nowym Jorku rozkręca się ostatni tegoroczny turniej wielkiego szlema. Kilkaset osób przyjechało szukać życiowej szansy. Po eliminacjach wielu kandydatów do tenisowej sławy ma już wolne i może wracać do domu. Zapatrzeni w gwiazdorów rzadko poświęcamy uwagę tym, którzy są za plecami mistrzów. Skoro odpadli – myślimy sobie - znaczy, słabo grają w tenisa.
Krótki spacer po Flushing Meadows w czasie eliminacji przekonuje jednak, że to nie jest prawda. Faza wstępna US Open to milion dolarów w puli wypłat. Do tych pieniędzy ustawia się długa kolejka chętnych. Atmosfera do złudzenia przypomina tę z egzaminów wstępnych na wyższą uczelnię, z naboru do pracy w dobrej firmie albo telewizyjnego castingu.
Gry toczą się na kilkunastu kortach przez kilka dni i gdziekolwiek spojrzysz, wszędzie możesz dostrzec kogoś błyskotliwego. Obserwator czasem się zastanawia, dlaczego gracze o tak doskonałej technice uderzeń nie wdrapali się jeszcze na szczyt rankingowej drabiny. Czemu ich forhend lub bekhend nie zaprowadził ich od razu do turnieju głównego.
Tenis to nie łyżwiarstwo figurowe, nie przyznaje się w nim not za wrażenia artystyczne – replikują turniejowi bywalcy i mają rację. Na wynik składa się wiele elementów, ale decydujące jest to, o czym w wywiadzie mówi serbska gwiazda. W zawodowym tenisie przydaje się sportowa amnezja. Pomaga umiejętność wyrzucania z głowy, że przed chwilą coś nie poszło, zapominania, że tydzień temu ten sam przeciwnik łatwo mnie ograł.