Nie spodziewałem się czegoś takiego. Mecz rozpoczął się od gwizdów podczas hymnu brytyjskiego, co na polskich stadionach się nie zdarza. Ale kibice pamiętali jak zachowywali się Irlandczycy kiedy w Belfaście grano Mazurka Dąbrowskiego. Rewanż bez sensu, jednak wydawało się, że zawodnicy też wzięli sobie do serca tamtą wiosenną porażkę. Wtedy przepraszali, teraz powinni pokazać, że są lepsi.
Polscy piłkarze często mają pretensje, że dziennikarze przypominają czasy drużyny Kazimierza Górskiego, zamiast cieszyć się tym, co mamy dziś. Problem w tym, że mamy niewiele i dlatego wracamy do przeszłości. Kiedy w roku 1973 Polacy zostali zgnieceni w Cardiff przez Walijczyków, w rewanżu na Stadionie Śląskim dali im taką szkołę, że tamci nie wiedzieli jak się nazywają. Nie dość, że Polska wygrała 3:0, to jeszcze Walijczycy nabrali do nas szacunku, bo zginęli od własnej broni, w której było sporo brutalności.
Ale tamta drużyna miała nie tylko charakter ale umiała grać. Ta reprezentacja, którą oglądaliśmy w sobotę nie miała nic. Piłkarze zachowywali się jakby to był mecz towarzyski, od którego niewiele zależy. Snuli się po boisku, nie walczyli, do przerwy nie przeprowadzili ani jednej składnej akcji (jeden strzał Ludovica Obraniaka, po którym obrońca wybił piłkę z bramki).
Nawet strata gola nie zmieniła sposobu gry. Oczywiście w miarę upływu czasu to się zmieniło, ale nasze akcje były wyjątkowo chaotyczne.
Reprezentacja nie ma lidera, więc nie miał kto pokierować kolegami. Jacek Krzynówek powinien chyba jednak grać na lewej pomocy, Paweł Golański nadaje się na ławkę rezerwowych Korony Kielce. Jakub Błaszczykowski pewnie sam wie, że mecz mu się nie udał, podobnie jak Rafałowi Murawskiemu. Euzebiusz Smolarek jest bez formy, bo i skąd ma ją mieć, skoro dopiero szuka klubu.