Zaczną niedługo przed północą, stawką pojedynku w Atlas Arenie będzie tytuł mistrza świata w wadze junior ciężkiej, który jeszcze nie tak dawno należał do Fragomeniego, ale Włoch stracił go w wyrównanym boju z Zsoltem Erdeiem. Węgier później oddał pas, bo wrócił do niższej wagi. 41-letni pięściarz z Mediolanu chce odzyskać tytuł.
Włodarczyk, były mistrz IBF, innej znaczącej organizacji, staje na jego drodze drugi raz. Przed rokiem w Rzymie sędziowie wypunktowali remis, w kontrowersyjnych okolicznościach. - To nie była dobra decyzja, zasłużyłem na wygraną, ale Włosi potrafią takie sprawy załatwiać u siebie w domu w białych rękawiczkach - mówił Włodarczyk przed sobotnią walką. - Byłem w kinie, obejrzałem Robin Hooda i zrobiło mi się lepiej. On zabierał bogatym i dawał biednym, ja też coś zabiorę nieuczciwym.
W piątek po południu stanęli oko w oko po oficjalnym ważeniu, które odbyło się w łódzkiej Manufakturze. Było po godz. 16, wielu ludzi przerwało zakupy, by obejrzeć typowo bokserską ceremonię. Młode dziewczyny z wypiekami na twarzy patrzyły na prężenie muskułów. – Zaraz wracam, zobaczę tylko, jak ważą Adamka – ktoś uspokajał przez telefon szukającą go żonę.
Pierwszy na wadze stanął Fragomeni: 89,7 kg. Włoch wyszedł w czerwonych majteczkach, prezentując kolorowe tatuaże. „Diablo” Włodarczyk, w niebieskich kąpielówkach, był lżejszy: 89,3 kg. – To dobrze, tak miało być. Musi ważyć poniżej 90 kg, jest wtedy szybszy – twierdzi Fiodor Łapin, trener naszego pięściarza.
Paweł Skrzecz, kiedyś wicemistrz olimpijski, świata i Europy, dziś asystent Łapina, mówi, że Włodarczyk wygra przez nokaut. – Nie popełni już tego błędu co w Rzymie podczas pierwszej walki z Fragomenim. Wtedy mógł w dziewiątej rundzie skończyć pojedynek, ale pokpił sprawę – uważa Skrzecz.