Szanse są jednak większe niż kiedykolwiek. Ostatnie walki Mayweathera i Pacquiao nie cieszyły się rekordowym zainteresowaniem w systemie pay per view, co jest sygnałem, że czas wreszcie wyciągnąć asa z rękawa, a byłby nim bez wątpienia „pojedynek tysiąclecia".
Wiele wskazuje na to, że przy okazji takiej walki padłyby wszystkie finansowe rekordy. Mówi się, że w puli byłoby 200–250 mln dolarów, ale od razu pojawia się pytanie, jaki byłby podział łupów. To Mayweather jest niepokonany, to on dziś jest najlepszym pięściarzem bez podziału na kategorie wagowe, ale co nie mniej ważne – również królem pay per view.
„Money" mówiąc w piątkowym wywiadzie, że chce takiej walki, najlepiej 2 maja, dał jednak wyraźnie do zrozumienia, że Pacquiao nie może liczyć na równe finansowe traktowanie.
Filipińczyk twierdzi, że pieniądze nie są najważniejsze, że będzie walczył z Mayweatherem dla ludzi, którzy kochają boks, ale to tylko słowa, gdyż to nie on będzie podejmował najważniejsze decyzje.
Najpierw muszą się dogadać wielkie stacje telewizyjne: Showtime, która płaci Mayweatherowi i go pokazuje, z HBO, z którą kontrakt ma „Pacman". Historia uczy, że porozumienie jest możliwe, wystarczy przypomnieć walkę Mike'a Tysona (Showtime) z Lennoksem Lewisem (HBO) w 2002 roku, ale pod pewnymi warunkami, o których dziś jeszcze głośno nikt nie mówi.