- Jezu Chryste! Nie przypominajcie mi tego! To było osiem lat temu, od tamtego czasu ułożyliśmy kilka dobrych torów - mówił Ole Olsen we wtorek na spotkaniu z dziennikarzami zapytany, czy nie obawia się powtórki z GP Niemiec w Gelsenkirchen, gdzie tor po prostu się rozpadł. Dziennikarze na te słowa serdecznie się uśmiali. Ale w sobotę okazało się, że nie było z czego się śmiać.
Zaczęło się od kłopotów z taśmą. W końcu po godzinie i 45 minutach z trudem udało się rozegrać osiem pierwszych biegów. W końcu organizatorzy zrezygnowali z taśmy startowej i zawodnicy startowali na zielone światło.
Potem dał o sobie znać tor. Po 12 biegach nastąpiła regulaminowa przerwa, ale przedłużała się w nieskończoność. Żużlowcy debatowali o tym, czy jest jakikolwiek sens kontynuować zawody. Z 12 biegów tylko jeden został rozegrany bez powtórki spowodowanej kłopotami z taśmą czy upadkiem któregoś z zawodników.
Spikerzy robili, co mogli, by zająć czymś uwagę kibiców. Ale 50-tysięczny tłum domagał się kontynuowania wyścigów. Już nikt nie chciał się bawić, wszyscy za to wyrażali swoje niezadowolenie głośnymi gwizdami. W końcu gwizdy zamieniły się w okrzyki "Złodzieje!"
W pewnym momencie spiker ogłosił decyzję. Ze względu na bezpieczeństwo zawodników GP zakończono po 12. wyścigu. To wcale nie poprawiło sytuacji. Nawet podziękowania dla Tomasza Golloba i honorowa runda żużlowców nie pomogły. Z trybun było słychać tylko odgłosy dezaprobaty.