„Messi, Messi, Messi" – chóralny śpiew niósł się po wypełnionym po brzegi Camp Nou, kiedy Argentyńczyk strzelił dziesięć minut przed końcem drugiego gola. Pep Guardiola, pytany o to, jak zamierza powstrzymać bestię, którą stworzył, przyznał szczerze: – Możesz wysłać i trzech zawodników, by go pilnowali, ale jeśli on jest w najwyższej formie, to nie ma sensu.
W środę bezradny był nawet Manuel Neuer, niewątpliwie bohater pierwszej połowy. Znów – jak podczas zakończonego triumfem Niemców brazylijskiego mundialu – wyrastał z bramki, blokując nogami strzały Luisa Suareza i Daniego Alvesa. Ale gdy sprawy w swoje ręce wziął Messi, zdołał odprowadzić tylko piłkę wzrokiem. Najpierw po uderzeniu zza pola karnego przy słupku, potem po lekkim, technicznym lobie, poprzedzonym położeniem zwodem na ziemi Jerome'a Boatenga. Kwadrans, który wstrząsnął Bayernem, Argentyńczyk zakończył asystą przy trafieniu Neymara. – Jedyna nadzieja w tym, że za tydzień zagramy tak dobrze jak w rewanżu z Porto – nie ukrywa Neuer.
Na taką klęskę Bayernu nic nie wskazywało. To był jeden z tych meczów, w których mimo braku goli (do 77. minuty) i – w przypadku mistrzów Niemiec – celnych strzałów, nie można oderwać się od telewizora. Kto wie, jak potoczyłoby się to spotkanie, gdyby Robert Lewandowski po akcji z Thomasem Muellerem, dał prowadzenie Bayernowi. Nie trafił jednak czysto w piłkę.
Specjalna maska chroniąca złamany nos i szczękę przeszkodą się nie okazała. Polak nie bał się pojedynków, był bliski wywalczenia rzutu karnego, zabrakło centymetrów.
Czy to będzie gorsza noc dla Guardioli niż przed rokiem, gdy przegrywał w Monachium 0:4 z Realem? Na pewno bardziej bolesna – upokorzenia doznał ze strony byłej drużyny. Wszystko wskazuje, że drugi rok z rzędu nie wygra Ligi Mistrzów, nie nawiąże do sukcesu zespołu Juppa Heynckesa. Może będzie to impuls do poszukania nowego klubu. W niebieskiej części Manchesteru porażka Bayernu pewnie nikogo nie martwi.