– Chyba dopiero pierwszy gwizdek sędziego pozwoli nam uwierzyć, że naprawdę tu jesteśmy – mówi 38-letni Eidur Gudjohnsen, najbardziej znany piłkarz Islandii, były napastnik Barcelony i Chelsea.
Islandczycy już przeszli do historii – tak mały kraj (ponad 300 tys. mieszkańców) nie brał jeszcze udziału w mistrzostwach świata, ani Europy. Drużyna Larsa Lagerbaecka w eliminacjach losowana była z czwartego koszyka i choć już wcześniej prężyła muskuły, docierając do baraży o brazylijski mundial, mało kto dawał jej szansę w grupie z Holandią, Czechami i Turcją.
– Nie czuję się bohaterem narodowym. Są nimi Mandela czy Luther King, ja jestem tylko trenerem – przypomina skromnie Lagerbaeck. Zanim przybył na małą wyspę, przez dziesięć lat z powodzeniem pracował z reprezentacją Szwecji. Nazwiska w zespole rywali nie robią na nim wrażenia.
– Ronaldo i Pepe? W finale Ligi Mistrzów pokazali, że są świetnymi aktorami. Oni nadają się do Hollywood – żartuje Lagerbaeck. – Skoro dwa razy pokonaliśmy Holandię, to dlaczego miałoby się nie udać z Portugalią w Saint-Etienne.