Można powiedzieć, że skoczkiem został przez przypadek, ale nie do końca. Jak niemal każdy mały chłopak na początku chciał być wielkim piłkarzem. Potem, z racji urodzin w Schwarzach im Pongau, narciarskiej gminie na granicy Alp Salzburskich i pasma Radstädter Tauern, niewiele ponad 50 km na południowy wschód od Salzburga, zaczął myśleć o karierze alpejczyka.
Gdy miał dziesięć lat został namówiony przez przyjaciela, by pójść na trening skoków narciarskich w lokalnym klubie SV Schwarzach im Pongau. Trafił do Christiana Wallnera, kiedyś skoczka, potem trenera. Po pierwszym skoku był zachwycony i został.
Stefan Kraft od dziecka chciał wygrywać
Trener Wallner mówił: – Był niski, raczej krępy, ale wkrótce po rozpoczęciu treningów zauważyliśmy, jaki ma ogromny talent. Był bardziej ambitny, niż większość dzieci. Od początku wiedział, czego chce: chciał po prostu wygrywać, wygrywać i wygrywać. W tym dążeniu nie znał granic. Świetnie się ze Stefanem pracowało, ale często robił zbyt wiele, więcej niż prosiłem. Trzeba było mu mówić: „Teraz robisz sobie przerwę!”.
Czytaj więcej
Długa niedziela z lotami w Vikersund przyniosła wygrane Stefana Krafta i Daniela Hubera oraz pewność, że nikt już nie zabierze Kraftowi sukcesu w PŚ. Z Polaków liczył się tylko Aleksander Zniszczoł. Ma rekord 243 m, był dziewiąty w Raw Air
Klub był skromny, miewał trudności finansowe, szkoleniowiec opiekował się jedynie piątką skoczków. Rodzice raczej nie chcieli, by ich syn skakał na nartach. – Właściwie to pragnąłem, żeby został rzemieślnikiem. Ale on zawsze chciał mieć narty i rower – ujawnił kiedyś ojciec Stefana, Rene Kraft, pracownik Austriackich Kolei Federalnych (ÖBB). Mama Margot, bizneswoman z branży artykułów sportowych, potwierdzała.