Skocznia mamucia im. Heiniego Klopfera przynajmniej na razie nie jest z tych, na których skacze się ponad 250 metrów, ale przyjemność latania na nartach bywa tam niemała, jeśli potrafi się sięgnąć 230 metra zeskoku. Podobnie jak w piątkowym konkursie par, tę umiejętność prezentowali w sobotę przede wszystkim skoczkowie słoweńscy.
Gdyby nie niezwykły talent lidera PŚ Stefana Krafta, to po pierwszej serii na górze klasyfikacji byliby Peter Prevc (230,5 m), Timi Zajc (230) i Domen Prevc (227,5), ale Austriak, zwycięzca kwalifikacji, potrafił rozdzielić tę trójkę. Polacy niczym nie zaskoczyli – najlepszy był w pierwszej części zawodów Aleksander Zniszczoł, choć lot długości 210 metrow oznaczał 12. miejsce ze stratą 22 punktów do starszego z braci Prevców, czyli do podium było bardzo daleko.
Pozostali jeszcze bardziej skromnie: Kamil Stoch – 21., Piotr Żyła – 26., a Dawid Kubacki popełniwszy błąd na progu – zbyt wysokie wybicie – spadł na 177 metr, co oznaczało przedostatnią, czyli 39. pozycję w konkursie. Ostatni był zdyskwalifikowany za nieregulaminowy kombinezon Norweg Sindre Ulven Joergensen.
W drugiej serii skoków 230-metrowych też nie było wiele, oba oddali skoczkowie wychowani na Letalnicy w Planicy. Zamienili się jednak miejscami, Timi Zajc wyprzedził Petera Prevca, Kraft zachował trzecie miejsce, drugi Austriak Michael Hayboeck awansował na czwarte wyprzedziszy Domena Prevca.
To byli główni bohaterowie konkursu, ale piętnaście tysięcy kibiców miało jeszcze powody, by się cieszyć z niezłego startu Andreasa Wellingera, który był szósty. Polscy skoczkowie zachowali skromne zdobycze z pierwszej serii. Zniszczoł spadł wprawdzie z 12 pozycji na 19., ale Kamil Stoch wykonał ładny ostatni skok (221 m), awansował o dziewięć miejsc, chwilę postał na stanowisku dla liderów konkursu, więc wreszcie się uśmiechnął po konkursie i mówił reporterowi, że czerpał radość z pobytu w powietrzu.