Naśnieżanie i przygotowanie skoczni kosztowało w poprzednich sezonach 500–600 tysięcy złotych, teraz, gdy koszty energii poszły ostro w górę, białe otwarcie kalendarza skoków okazało się za drogie.
Skoki hybrydowe, czyli połączenie lodowych torów z igelitem, są jakimś rozwiązaniem problemu, przed którym wkrótce staną wszystkie sporty zimowe przez lata wspierane mrożeniem lodu i produkcją sztucznego śniegu.
Armatki śnieżne i reflektory stały się częścią narciarstwa. Teraz ceny prądu i paliw każą na nowo myśleć o ekonomii zimowego wyczynu i rekreacji. Nikt nie mówi o końcu sztucznego naśnieżania, jednak Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) już we wrześniu przyznała, że kryzys energetyczny może doprowadzić do odwołania niektórych zawodów w narciarstwie klasycznym i alpejskim. W narciarstwie dowolnym takie odwołania już stały się faktem.
To może być dużo mniej kolorowa zima
– Nie mamy jeszcze planu B – oświadczył sekretarz generalny FIS Michel Vion, podkreślając jednak, że problemem jest naśnieżanie i imprezy z oświetleniem, że nie jest łatwo szykować zawody, gdy obok ludzie muszą oszczędzać wodę i prąd. Międzynarodowa federacja, tak jak w Wiśle, już zaczęła współpracę z organizatorami, szukając możliwości zmniejszenia zapotrzebowania na energię. Na razie oszczędności mają być proste: krótszy czas włączania świateł, mniejsza moc urządzeń, mniej włączonych generatorów, przede wszystkim poza czasem rywalizacji.