O tym, czy Polacy nie będą musieli w drugim spotkaniu drżeć o awans do finałowego turnieju, rozstrzygnął tie-break. Do stanu 8:8 bili się z Amerykanami cios za cios, ale później przyszła na szczęście seria udanych polskich bloków i rywale nie byli już w stanie skutecznie na te argumenty odpowiedzieć. Wygrana 15:12 oznaczała, że brakujące do awansu dwa punkty zostały zdobyte.
Nic dziwnego, że drugi mecz miał inny przebieg. Obaj trenerzy, Stephane Antiga i John Speraw, trochę eksperymentowali. W zespole amerykańskim zabrakło tym razem znakomitego Matthew Andersona, ale zastępujący go w ataku zawodnik Lotosu Trefla Gdańsk, Murphy Troy nie był gorszy. Najskuteczniejszy tym razem był jednak nieobecny na boisku w pierwszym spotkaniu lewoskrzydłowy Thomas Jaeschke (19 pkt).
Antiga od początku postawił na Rafała Buszka (18 pkt, najwięcej w polskiej drużynie). Zastąpił on Michała Kubiaka, a Andrzej Wrona na środku siatki dał odpocząć grającemu bez przerwy od początku Ligi Światowej Mateuszowi Bieńkowi. Najmłodszy, mierzący 210 cm Bieniek wrócił jednak po dwóch przegranych setach.
Zamiast MVP pierwszego meczu, Fabiana Drzyzgi, tym razem rozgrywał Grzegorz Łomacz i nie zawsze było to rozegranie perfekcyjne. Po raz pierwszy w tym sezonie Antiga zdecydował się też grać na dwóch libero, stąd obecność na boisku Piotra Gacka zmieniającego się z Pawłem Zatorskim.
Zwycięstwo w drugim meczu z USA dawało Polakom pierwsze miejsce w grupie i być może tak by się stało, gdyby nie oddanie rywalom prawie już wygranego czwartego seta. Po przegraniu dwóch pierwszych setów nasi siatkarze wzięli się w garść. Trzeciego pewnie rozstrzygnęli na swoją korzyść, w czwartym prowadzili 17:11 i wydawało się, że włos z głowy im już nie spadnie, a o wyniku całego spotkania zadecyduje tie-break, tak jak dzień wcześniej.