Po zwycięstwie nad Rosjanami w Memoriale Huberta Jerzego Wagnera zrodziła się wiara, że mamy mocny zespół, który stać na sukces w mistrzostwach Europy. Chętnie zapomnieliśmy, jak wyglądała Liga Światowa, i o tym, że niewiadomych wciąż jest zbyt wiele, by spokojnie czekać na najważniejszy w tym roku turniej.
W ME od lat gramy ze zmiennym szczęściem. Po klęsce w Moskwie w 2007 roku, gdzie nasi wicemistrzowie świata spisali się fatalnie, przyszedł wygrany turniej w Izmirze dwa lata później. Daniela Castellaniego noszono na rękach, by wywalić z hukiem po nieudanych MŚ w 2010 roku. Przyszedł pewny siebie, uśmiechnięty Włoch Andrea Anastasi i znów staliśmy na podium (Wiedeń 2011). Ale ten sam Anastasi zbierał cięgi w 2013 roku, gdy odpadaliśmy z ME po przegranym barażu z Bułgarią.