Rz: Zdziwił się pan, kiedy okazało się, że Leo Beenhakker widzi pana w grupie 30 zawodników, spośród których wybierze kadrę na mistrzostwa Europy?
Artur Wichniarek:
Specjalnie się nad tym nie zastanawiałem, zajęty byłem walką o to, by Arminia utrzymała się w Bundeslidze. To jest teraz dla mnie najważniejsze. Najpierw jest klub, w którym muszę się dobrze spisywać, żeby pojechać na Euro, a dopiero później ewentualnie będzie turniej. A to, że w ogóle jestem brany pod uwagę przy ustalaniu drużyny, na pewno jest bardzo miłe.
Wydawało się, że nie należy pan do ulubieńców trenera. 45 minut w meczu towarzyskim, mimo że regularnie strzelał pan gole w meczach Bundesligi.
Ulubieńców to mają dziennikarze, a piłkarze są powoływani do kadry wtedy, kiedy trener ich potrzebuje. Oczywiście, jeśli chodzi o napastników, liczą się przede wszystkim gole, jednak nie tylko z tego się ich rozlicza. Ostatnio w Arminii nie trafiam regularnie, tylko wypracowuję bramki innym zawodnikom. Poza tym warto pamiętać, że nie gram ani w lidze polskiej, ani w cypryjskiej, gdzie cztery gole w meczu to normalna rzecz, a jeśli napastnik ma w sezonie 31 trafień, to nic wyjątkowego. Oczywiście, że Luca Toni pokonał już bramkarzy 20 razy, ale on gra w Bayernie Monachium, gdzie pracuje na niego cała drużyna, a w Bielefeld cała drużyna pracuje na zwycięstwo. Cieszę się, że Beenhakker ma profesjonalny sposób działania, że nie powołuje napastników po relacjach w gazetach, tylko musi wysłać na mój mecz swego asystenta.