Płynnych akcji tylko kilka w meczu, finezji w technice – ani trochę. Legia pokonała w tym sezonie Wisłę, Lecha i Ruch, ale idąc po mistrzostwo, nie miała prawa potykać się na drużynie klasy Polonii, która z ostatnich dziesięciu meczów przegrała aż osiem.
Do Polonii przyszedł jednak nowy trener – Jose Mari Bakero, o którym na razie można mówić tylko tyle, że był świetnym piłkarzem. Napatrzył się jednak od środka na wielką piłkę , był ważnym ogniwem wielkiej Barcelony i ma posłuch u piłkarzy. Przed meczem przekonywał, że na razie zupełnie nie liczy się dla niego styl gry, bo jeśli chce przedłużyć kontrakt, musi w czterech spotkaniach, jakie zostały do końca roku, uzbierać jak najwięcej punktów. Zaczął dobrze, choć trochę szczęśliwie.
W pierwszej połowie z boiska wiało nudą, a trybuny straszyły ciszą. Słychać było tylko Bakero, który stał przy linii bocznej i regularnymi okrzykami dyktował swoim piłkarzom tempo. Hiszpan błagał o pressing, piłkarze go nie słuchali, a Legia nie potrafiła wykorzystać miejsca, które dostała od przeciwnika.
Sędzia Marcin Borski pozwolił na ostrą grę, a boisko – tylko trochę lepsze od tego, na którym tydzień temu Polska grała z Rumunią – przypominało trochę nawierzchnię, na której odbywa się korrida. Na specjalne atrakcje nie można było liczyć, ale to, że Legia znowu starać się będzie wygrać najmniejszym nakładem sił, było trudne do przewidzenia.
Gospodarze objęli prowadzenie w 52. minucie, po tym jak w wielkim zamieszaniu w polu karnym Inaki Astiz przytomnie wycofał piłkę do Bartłomieja Grzelaka, który, jak to ma w zwyczaju w prestiżowych meczach, strzelił gola. Legia uznała, że to na Polonię wystarczy, i mocno się oszukała.