Dominacja rozpoczęła się w 2011 roku, gdy w ryzy żelaznej dyscypliny zdemoralizowany zespół wziął emocjonalny Antonio Conte, były as Juve i włoskiej reprezentacji. Po meczu sprawiał wrażenie bardziej wyczerpanego od swoich piłkarzy. Nazwali go sierżantem, stworzył drużynę na swoje podobieństwo: potrafiącą wygrać siłą woli.
W ubiegłym roku Conte uznał, że już więcej nie wyciśnie ani z Juve, ani z kieszeni właścicieli klubu, rodziny Agnellich (firma Fiat), na zakup gwiazd i pod pretekstem nerwowego wyczerpania zrezygnował, by niedługo potem zostać trenerem reprezentacji.
Gdy w lipcu zeszłego roku Juventus objął oszczędny w gestach i słowach, wiecznie zamyślony Massimiliano Allegri (w 2011 r. wywalczył mistrzostwo z Milanem), wszyscy, łącznie z graczami Juve, mieli wątpliwości. Wieszczono nawet, że trzyletni zwycięski cykl dobiegł końca.
Ale nowy trener szybko przekonał do swoich metod i idei cały zespół, nawet Andreę Pirlo, z którym śmiertelnie pokłócił się w Milanie. Powrócił do gry czterema obrońcami (Conte grał trójką) i Juventus przestał tracić głupie bramki. Udało mu się też twardej, chropowatej grze Juve nadać trochę poloru. Wykorzystał w pełni kreatywność i inteligencję Pirlo, a także czołowego młodego pomocnika w Europie, 22-letniego Francuza Paula Pogby.
Juventus to nie były już wyłącznie siła, serce i ambicja. Zespół zaczął grać z głową i po kilku miesiącach oglądało się jego mecze, nie ryzykując bólu zębów, choć wymagający esteci futbolu do dziś mają z tym problem. Allegri zmienił drużynę Contego w solidną, czasem nieprzewidywalną machinę do strzelania bramek, z wreszcie ustatkowanym i dowartościowanym Carlosem Tevezem na szpicy (28 bramek w tym sezonie). Tak na marginesie: o ile przedtem kibice rywali Juve skandowali: „Jesteście brzydcy jak fiat multipla", o tyle teraz czepiają się urody Teveza.