To była najlepsza od lat reklama włoskiego futbolu w wydaniu klubowym. Trener Juventusu Massimiliano Allegri obiecywał, że ta rywalizacja nie zakończy się bezbramkowym remisem, a jego zawodnicy pokażą, że potrafią grać w piłkę. I słowa dotrzymał.
Na realizację obietnic nie trzeba było długo czekać. Gospodarze ruszyli do przodu odważnie, bez kompleksów wobec broniącego trofeum Realu. Jakby chcieli udowodnić, że pięć lat włoskiej nieobecności w półfinale Ligi Mistrzów to zdecydowanie za długo. Już w dziewiątej minucie Turyn eksplodował z radości po raz pierwszy, gdy Alvaro Morata dobiegł do piłki odbitej przez Ikera Casillasa po strzale Carlosa Teveza i z bliska wepchnął ją do pustej bramki. To był pierwszy stracony gol przez Królewskich w wyjazdowym spotkaniu LM od ponad siedmiu godzin.
23-letni Morata urodził się w Madrycie, nigdy nie krył swojej miłości do Realu. Jeszcze przed rokiem wystąpił w finale z Atletico, w końcówce zmienił Karima Benzemę, grał przez całą dogrywkę, ale ze swojej roli w zespole Carla Ancelottiego zadowolony nie był. Nie chciał dłużej siedzieć na ławce rezerwowych i patrzeć na popisy tria Benzema - Gareth Bale (we wtorek kompletnie niewidoczny) - Cristiano Ronaldo. Propozycji z Turynu odrzucić więc nie mógł.
Zgodnie z przewidywaniami Juventus po objęciu prowadzenia cofnął się do obrony, to mogło się zemścić. Moment nieuwagi rywali wykorzystał Ronaldo, zupełnie niepilnowany w polu karnym Portugalczyk nie miał problemów z pokonaniem Gianluigiego Buffona. Jeszcze przed przerwą Real przeprowadził najładniejszą akcję, która powinna się skończyć drugim golem. Marcelo podał do Isco, ten dośrodkował na głowę Jamesa Rodrigueza, ale gospodarzy uratowała poprzeczka.
Buffon, wierny Juventusowi od lat 14, nigdy nie wygrał Ligi Mistrzów. Kiedy w drugiej połowie Tevez ustawił sobie piłkę na jedenastym metrze i szykował się do wykonania rzutu karnego (faul Daniego Carvajala), 37-letni bramkarz odwrócił się i zamknął oczy. Argentyńczyk uderzył pewnie, w sam środek bramki. Spełnia marzenie swoje, kibiców i kolegów. – Chcę wrócić do Berlina i przeżyć taką noc jak dziewięć lat temu z reprezentacją Włoch (po triumfie w finale mundialu – przyp. red.) – zapowiada Andrea Pirlo.