Legioniści popsuli w Chorzowie imprezę z okazji 80-lecia stadionu przy ulicy Cichej. Już po 12 minutach Legia prowadziła 3:0, Nemanja Nikolić strzelił gola w 44 sekundzie spotkania i zapowiadało się na prawdziwy pogrom Niebieskich.
Chociaż akurat w tym meczu piłkarze prowadzeni przez Waldemara Fornalika nie wystąpili w swoich tradycyjnych niebieskich barwach, a na boisko wybiegli w żółtych koszulkach i niebieskich spodenkach, czyli w kolorach Górnego Śląska.
Ruch od kilku miesięcy z rozmachem prowadzi akcje promocyjne i PR-owe. Udaje się to w Chorzowie naprawdę dobrze, a klubowy marketing w swoich działaniach podkreśla bogate dziedzictwo, ogromną tradycję klubu i odrębność regionu. Już jakiś czas temu wokół stadionu zawisły plakaty z 14. legendarnymi zawodnikami Niebieskich – m.in: z Gerardem Cieślikiem czy Ernestem Wilimowskim. Liczba nie jest przypadkowa – Ruch 14 razy był mistrzem Polski. Teraz z okazji jubileuszu stadionu na obiekt wrócił przedwojenny zegar Omega, który w czasie okupacji ukrywany był przez zegarmistrza Augustyna Fredrę, a zdemontowany został w 2009 roku.
Czas na myślenie
Legia jednak zabawę popsuła. W czwartek zawodnicy Berga przegrali w pierwszym meczu Ligi Europejskiej z duńskim Midtjylland 0:1. Zamiast jednak wrócić do Warszawy i przygotowywać się w spokoju do meczu ligowego, utknęli w Danii. Awaria czarterowego samolotu, próby naprawienia, które spełzły na niczym, w końcu do Herning musiała przylecieć po legionistów zastępcza maszyna z Polski. Zamiast trenować, piłkarze koczowali na lotnisku, a do kraju wrócili z 15-godzinnym opóźnieniem.
W tej sytuacji Berg miał czas na rozmyślania, po tym jak pojawiły się mediach przecieki o tym, że pozycja Norwega w klubie jest – właściwie po raz pierwszy – mocno zagrożona. Dało się nawet słyszeć, że do Legii wrócić ma Jan Urban, co byłoby ostateczną kompromitacją polityki tercetu właścicieli.