To już niemal tradycja. W ubiegłym sezonie Robert Lewandowski trafiał w trzech z czterech meczów ze swoją byłą drużyną. Trafił i w niedzielę. W swoim ulubionym momencie, czyli tuż po przerwie. Najpierw wykorzystał długie podanie od Jerome'a Boatenga (na 3:1), potem dośrodkowanie Mario Goetzego (na 4:1).
Oby wspaniała strzelecka seria polskiego napastnika (12 bramek w 13 dni) nie skończyła się w najbliższych spotkaniach eliminacji Euro 2016 ze Szkocją i Irlandią.
Eksperyment Thomasa Tuchela się nie sprawdził. Trener Borussii zostawił na ławce zbierającego znakomite oceny Matthiasa Gintera, na prawej stronie obrony zastąpił go Sokratis Papastathopoulos, na lewej zagrał Łukasz Piszczek, który do ulubieńców Tuchela nie należy. Środka mieli pilnować Mats Hummels i Sven Bender. Ale cała czwórka wydawała się w Monachium zagubiona. Nie nadążała za Lewandowskim, nie upilnowała również Thomasa Muellera (dwa gole) i Goetzego (ustalił wynik).
Bayern ucieka Borussii, powiększył przewagę do siedmiu punktów. Jeśli nie dopadnie go żaden kryzys, to może być najnudniejszy sezon Bundesligi.
Tylko tydzień z pozycji lidera Premiership cieszył się Manchester United. W Londynie przeżył szok. Już po siedmiu minutach prowadzenie Arsenalowi dał Alexis Sanchez, po chwili na 2:0 podwyższył Mesut Oezil, a na deski Czerwone Diabły posłał kilkanaście minut później Sanchez. Ciężko było uwierzyć, że ten sam zespół, który parę dni temu został upokorzony w Lidze Mistrzów przez Olympiakos Pireus, w niedzielę wbił United trzy gole. Pierwszy raz od 14 lat.