To nie był finał marzeń, który będziemy wspominać latami. Ci, którzy liczyli na emocje podobne do tych, jakie w 2005 roku na tym samym stadionie Atatürka dostarczyli kibicom piłkarze Liverpoolu i Milanu (3:3), mieli prawo czuć się rozczarowani.
Czwarty raz z rzędu do wyłonienia zwycięzcy w najważniejszych europejskich rozgrywkach wystarczyła jedna bramka. To dowód na to, że w dzisiejszych czasach coraz trudniej zaskoczyć rywala. A może też na to, że zmęczeni coraz dłuższym sezonem zawodnicy skupiają się przede wszystkim na tym, by nie popełnić błędu, bo zdają sobie sprawę, że chwila nieuwagi może zepsuć nawet najlepszy plan i zrujnować sezon.
Czytaj więcej
Arabscy właściciele angielskiego klubu spełnili swoje marzenie. City pierwszy raz w historii sięgnęli po najważniejsze klubowe trofeum, pokonując w Stambule Inter Mediolan 1:0.
W Stambule oglądaliśmy więc przez ponad godzinę taktyczne szachy, przerwane dramatem Kevina de Bruyne. Lider Manchesteru City, podobnie jak dwa lata temu, nie dokończył finału przez kontuzję i z trudem powstrzymywał łzy, schodząc z boiska.
Humor poprawił mu dopiero gol Rodriego strzelony po kombinacyjnej akcji zespołu. Inter, który rzucił City wyzwanie i długo wybijał rywali z rytmu, musiał się bardziej otworzyć. Nie brakowało okazji, lecz skuteczności i szczęścia, by pokonać znakomitego Edersona.