Finały mają to do siebie, że bywają taktyczną rozgrywką i kreują nieoczywistych bohaterów. Tak było również w sobotę wieczorem. Nie bijący strzeleckie rekordy Erling Haaland, ani Bernardo Silva czy Ilkay Guendogan, lecz Rodri sprawił, że w niebieskiej części Manchesteru strzeliły korki od szampanów.
Kontuzja Kevina de Bruyne
To właśnie defensywny pomocnik City zakończył ładną akcję zespołu precyzyjnym uderzeniem. Była 68. minuta. Do tego czasu działo się niewiele. Dość powiedzieć, że w pierwszej połowie poza bramkową okazją Haalanda najważniejszym wydarzeniem była kontuzja Kevina de Bruyne. Lider Manchesteru City już po pół godzinie musiał zejść z boiska. Po tym, jak poczuł ból, próbował przez chwilę kontynuować grę, ale nie dał rady.
Belg ma wyjątkowego pecha do finałów. Dwa lata temu również nie dotrwał do końca, ale wtedy grał jednak dłużej (przez godzinę). Porażkę z Chelsea oglądał ze łzami w oczach. Teraz też z trudem powstrzymywał się przed płaczem, gdy opuszczał murawę (zmienił go Phil Foden). Cierpiał, tak jak cała drużyna.
Bramka Rodriego na szczęście ożywiła mecz. Inter, który wcześniej skutecznie wybijał rywali z rytmu, musiał mocniej zaatakować, i już chwilę później mógł doprowadzić do wyrównania. Strzał Federico Dimarco trafił w poprzeczkę, a potem Romelu Lukaku stanął na drodze dobitki.