Dwie drużyny z jednego miasta walczące o najważniejsze klubowe trofeum – już to przerabialiśmy w 2014 roku. Wtedy również Real trafił na Atletico, wygrał 4:1, ale wynik mówi niewiele o przebiegu tamtego meczu w Lizbonie.
Do 93. minuty prowadziło Atletico, od zwycięstwa dzieliło je kilkadziesiąt sekund. Ale Sergio Ramos wyskoczył najwyżej do dośrodkowania z rzutu rożnego i zmieścił piłkę między słupkiem a rękami Thibauta Courtois'a. W dogrywce Królewscy dokonali egzekucji. – W futbolu jak w życiu: jednego dnia masz wszystko, by następnego zostać z niczym – opowiadał Diego Simeone, a Juanfran się odgrażał: – Jeszcze wrócimy po ten puchar.
Wrócili szybciej, niż ktokolwiek się spodziewał, dając odpór tym, którzy szydzili, że na następny finał będą czekać kolejne 40 lat. Wrócili silniejsi i pewniejsi siebie. Od wspomnianego pechowego wieczoru w Lizbonie dziesięć razy mierzyli się z Realem, ponosząc tylko jedną porażkę – w ćwierćfinale LM w ubiegłym sezonie. Pięć innych spotkań wygrali, cztery zakończyły się remisem.
– Trener nauczył nas cierpieć – przekonywał po półfinałach z Bayernem Antoine Griezmann. Francuz wyrósł na pierwszoplanową postać zespołu. „L'Equipe" martwi się już, czy długi sezon nie odbije się na jego formie podczas Euro. Griezmann strzelał gole i Bayernowi, i Barcelonie. Czas na Real.
Od ostatniego zwycięstwa Atletico nad lokalnym rywalem w europejskich pucharach minęło ponad pół wieku. Wygrana (1:0) była wówczas tym cenniejsza, że w Realu występowali Alfredo Di Stefano i Ferenc Puskas. Awansu do finału Pucharu Europy jednak Atletico nie dała.