Słodki, bo z nadzieją, że Lewandowski, Krychowiak, Glik i Szczęsny dostali być może ostatnią w karierze szansę, by zagrać na głównej futbolowej scenie, a my wraz z nimi. Gorzki, bo poprowadzi ich Michniewicz, który w najważniejszym dniu swojego sportowego życia zachowuje się niegodnie, klnie i wyrównuje porachunki z dziennikarzami zadającymi mu wcale nieagresywne pytania.
Selekcjoner apeluje, by oceniać go wyłącznie za to, co robi na trenerskiej ławce, a zostawić w spokoju jego życie prywatne, a sam atakuje w sposób chamski, używając wyłącznie argumentów natury personalnej. Jak widać, niczego nie zrozumiał: jego kontakty z „Fryzjerem” to nie jest sprawa prywatna, tylko publiczna, jak najbardziej związana z zawodem, który uprawia, i przyzwoici ludzie o tym pamiętają.
Mogliby zapomnieć, gdyby trener był mądrzejszy, gdyby stanął w świetle kamery TVP przed tym samym Jackiem Kurowskim, którego bezsensownie zaatakował, i powiedział: „Szanowni Państwo, to jest mój wielki dzień, pracowałem na to całe życie. Wiem, że popełniałem błędy, ale było to w czasach, gdy polska piłka była bagnem, żałuję i przepraszam. Teraz najważniejsza jest reprezentacja i mundial. Pomożecie?”.
Czytaj więcej
Polscy piłkarze pojadą na czwartą z rzędu wielką imprezę, ale pierwszy raz reprezentację na mundialu poprowadzi trener, który dzieli Polaków.
Pierwszy powiedziałbym, że pomogę, bo każdy ma prawo do drugiej szansy, jeden błąd nie przekreśla człowieka, nawet 711 błędów można wybaczyć, jeśli jest skrucha i żal za grzechy. Ale zamiast tego u Michniewicza jest buta i rosnąca arogancja człowieka, który uważa, że zwycięstwo nad Szwecją automatycznie zapewnia mu dozgonną miłość i szacunek. Nie zapewnia i Michniewicz sam jest sobie winien. Jak napisało już wielu przede mną, reprezentacja Polaków łączy, a on dzieli, i tak będzie aż do mundialu, który dostaliśmy pod choinkę z jednym prezentem wymarzonym, a drugim trudnym do przełknięcia.