Jacek Magiera ma posprzątać bałagan, który narobił wyrzucony już z klubu Albańczyk Besnik Hasi. Umowa nie jest jeszcze podpisana, ale powrót byłego kapitana Legii jest przesądzony. Zadebiutuje w Lizbonie w meczu Ligi Mistrzów ze Sportingiem we wtorek. Czy człowiek, który zawodu trenera dopiero się uczy, udźwignie ciężar?
Sierpień 1996 roku. Do Warszawy na mecz ligowy przyjeżdża Raków Częstochowa. Trener Hubert Kostka stawia na 19-letniego cherlaka z zadatkami na niezłego piłkarza. Chudemu pomocnikowi tego dnia idzie naprawdę dobrze, po półgodzinie strzela gola. Ostatecznie górą są legioniści, wygrywają 2:1, ale do nastolatka podchodzi po meczu kierownik Ireneusz Zawadzki i pyta, czy chciałby grać w Legii. Magiera bez wahania odpowiada, że tak. – To będziesz – mówi Zawadzki.
Kilka tygodni później, tuż przed świętami, Magiera siedzi w załadowanym po dach polonezie caro. Za kierownicą tata. Rozmawiają, że Jacek do Warszawy pojedzie na rok, a jak mu się w Legii nie spodoba albo nie powiedzie, wróci do domu.
Pełnoletniość w Legii
Został na 18 lat – jako piłkarz, potem w roli asystenta kolejnych trenerów i w końcu jako szkoleniowiec trzecioligowych rezerw. Trafił do galerii sław stołecznego klubu. Odszedł z Warszawy dopiero rok temu, niechciany. Jak się jednak okazało, tylko na chwilę.
– Przyszłość Jacka w największej mierze zależy od tego, jaką pozycję sobie wywalczył już na samym początku, przy podpisywaniu umowy. Jeśli zastrzegł, że będzie miał wpływ na wszelkie ważne obszary, jeśli będzie miał wsparcie osób odpowiedzialnych, to sobie poradzi. Bo to facet bardzo inteligentny, rozsądny, a jego siwe włosy nie wzięły się znikąd – mówi były kolega Magiery z drużyny, dziś menedżer dobrze znający realia panujące przy Łazienkowskiej Cezary Kucharski. – Jeśli jednak Jacek nie wywalczy sobie mocnej pozycji, to jestem pełen obaw. W tym klubie jest zbyt dużo egocentryków. Osób, które przede wszystkim myślą o sobie, a nie o Legii.