Oczekiwania w Poznaniu są ogromne. Lech na mistrzostwo czeka już 17 lat, a po ostatnim, przyznanym przy stoliku w PZPN, a odebranym właśnie Legii, został głównie kac. Pokonanie drużyny z Warszawy jest na Bułgarskiej traktowane jak najważniejsze wydarzenie w sezonie, a jeśli przy okazji pozwala pozostać w grze o najwyższe cele - smakuje podwójnie.
W sobotę zwycięstwo Lecha na stadion przyszło zobaczyć 13 tysięcy widzów, którzy chociaż zajęli tylko trybuny za bramkami, krzyczeli tak głośno, że piłkarze mieli problemy z komunikacją. Piłkarzy Lecha przyjechało zobaczyć także blisko 40 przedstawicieli zachodnich klubów.
Większość - po Roberta Lewandowskiego, który po słabszym początku sezonu, kiedy dowiedział się, że na razie zostanie w Poznaniu, w nowym roku gra jak z nut. Być może dlatego, że prezes Lecha zrozumiał i ogłosił publicznie, że jeśli tylko po napastnika zgłosi się poważny klub z poważnymi pieniędzmi, nikt go nie będzie zatrzymywał.
Lewandowskiego nie zjadła trema. Gola nie strzelił, ale pokazał, że w dobrych sytuacjach potrafi się znaleźć częściej niż koledzy, a sposób, w jaki to robi, niczym nie różni się od tego znanego choćby z boisk Bundesligi. Do Borussii Dortmund kolegę z reprezentacji polecał Jakub Błaszczykowski. Mówi się też o zainteresowaniu ze strony Genoi, Blackburn, Fulham, Parmy czy Palermo.
Napastnik Lecha dostawał w sobotę doskonałe podania. Gra Semira Stilicia była na tak wysokim poziomie, że aż nie pasowała do polskiej ligi, a rozsądek Siergieja Kriwca i szybkość Sławomira Peszki pokazały siłę, jaką Lech dysponuje w drugiej linii. Jeśli Lech to dla kibiców „poznańska lokomotywa”, dzięki tym piłkarzom jest to pociąg pospieszny.