Stadion przechodzi przebudowę, związaną z mistrzostwami Europy. Wszędzie w mieście widać plakaty przypominające o tym wydarzeniu, ale stadion jest na razie kaleki. Zabrano mu dwie trybuny wzdłuż linii bocznych. Kibiców znowu zebrało się ponad 15 tysięcy, siedzieli na nowych trybunach za bramkami, ale jedną od drugiej dzieliła odległość stu metrów i doping przypominał okrzyki w szczerym polu.
[srodtytul]Bez Piotrka[/srodtytul]
Na wolnym miejscu, przy linii bocznej umieszczono flagę z napisem „Piotrek, jesteśmy z tobą“. Każdy na stadionie wie, kim jest Piotrek, a żeby nie było wątpliwości, kibice kilka razy skandowali jego nazwisko. To Piotr Reiss, legenda klubu, podejrzewany o udział w aferze korupcyjnej.
Bez trybun, bez Piotrka, na śniegu Lech dużo traci. W pierwszej połowie trzymał się dzielnie, ale co z tego, że Włosi nie robili mu w tym czasie krzywdy, skoro i Lech przeprowadził zaledwie dwie składne akcje. Wydawało się, że dużo bramek nie zobaczymy. Ale dziesięć minut po przerwie Włosi prowadzili już 2:0. Oni mieli szczęście, my pecha. Przy pierwszej bramce zagapili się obrońcy i bramkarz Ivan Turina. Gaetano D’Agostino wykonywał rzut wolny, 35 metrów od bramki. Środkowi obrońcy nie zauważyli, jak zza ich pleców wyskakuje Fabio Quagliarella i głową pakuje piłkę do siatki. On z tego żyje. W Serie A strzelił w tym sezonie już 8 takich goli. Zdarza się, bo to dobry zawodnik.
Ale pięć minut później doszło do sytuacji, która zdarzyć się nie powinna. Na bramkę Lecha strzelał Giovanni Pasquale, Turina tak niefortunnie wybijał piłkę, że trafił nią w Manuela Arboledę. Piłka odbiła się od Kolumbijczyka i wpadła do bramki. Do końca było wówczas 35 minut, goście prowadzili 2:0 i zazwyczaj w takich sytuacjach mówi się, że jest po meczu, zwłaszcza, gdy rywal to Włosi. Ale Lech najlepiej gra wtedy, kiedy ma nóż na gardle.
Włoscy obrońcy, wreszcie poddani trudnej próbie, coraz częściej popełniali błędy. Słoweński bramkarz Samir Handanović bronił w trudnych sytuacjach strzały Hernana Rengifo, Jakuba Wilka, Tomasza Bandrowskiego. Jedna akcja skończyła się trafieniem Semira Stilicia w słupek, mocną dobitką Rafała Murawskiego w poprzeczkę, aż spadł z niej śnieg i jeszcze jednym jego strzałem, prosto w bramkarza. Wszystko to w ciągu kilku sekund.