Korespondencja z Kataru
893 minuty - to ponad pół dnia - potrzebowali rywale, żeby wreszcie złamać Maroko. Jedyna bramka, jaką stracili wcześniej podczas mundialu, była samobójcza. Hernandez wykorzystał splot szczęśliwych okoliczności: błąd Yawada el Yamiqiego, rykoszet, wreszcie jakby niepewne wyjście Bono. Mistrzowie świata prowadzenie objęli błyskawicznie, ale to wcale nie podcięło rywalom skrzydeł.
Gol przyspieszył wydarzenia na boisku. Zawodnicy Hoalida Regraguiego nie czekali z odrabianiem strat i od razu zaprosili Francuzów do wymiany ciosów. Błyszczeli swobodą, panoszyli się w środku pola, zatracali w dryblingach. El Yamiq porwał się nawet na strzał przewrotką, ale piłkę po jego uderzeniu Hugo Lloris sparował na słupek.
Widzieliśmy jeden z najintensywniejszych meczów mundialu, choć zetknęły się przecież drużyny, które podczas tego turnieju raczej oddawały piłkę. Francuzi wybrali futbol wyrachowany: pozwalali rywalom się wyszumieć i ograniczali ryzyko, maksymalizując zyski z indywidualnych talentów piłkarzy. Marokańczycy pożenili zaś ostrożność z szybkością oraz doskonałą techniką.
Czytaj więcej
Katarczycy wymyślili sobie na finał mundialu nowy, wspaniały świat, ale futurystyczne Lusail wciąż jest w budowie.