W meczu z Meksykiem Argentyńczycy bili głową w mur. Jałowo wymieniali piłkę, brakowało błyskotliwych akcji i strzałów. Nie wyglądali na drużynę, która budzi respekt. Wystarczył jednak ułamek sekundy, metr wolnego miejsca, żeby Leo Messi podał kolegom tlen. Uderzył z dystansu tuż przy słupku. Później Enzo Fernandez po jego podaniu przybił pieczątkę pod wynikiem.
Argentyńczycy w dwóch meczach strzelili tylko trzy gole – we wszystkie zamieszany był Messi. Nie chcą być od niego zależni, ale początek turnieju pokazał, że na razie bez swego geniusza pozostają bezbronni.
– Czy wysłaliśmy meczem z Meksykiem sygnał, że gra u nas najlepszy piłkarz świata? Wiemy to przecież od wielu lat – mówił selekcjoner Lionel Scaloni. – Jestem dumny z piłkarzy, bo dźwigali olbrzymią odpowiedzialność. Musimy wierzyć, zachować skromność, pracować i mam nadzieję, że Messi będzie się cieszył tym mundialem.
Uśmiech Leo
Nie wiadomo, czy ten turniej sprawi Messiemu radość. Na razie cierpiał. Dopiero gol z Meksykiem przyniósł ulgę. Oczy szkliły się nie tylko jemu, płakał też asystent trenera Pablo Aimar. Kiedy piłka wpadła do siatki, Messi spojrzał w niebo. Może do babci Celii, której dedykował większość swoich goli, a może do Diego Maradony, skoro dzień wcześniej Argentyna przeżywała rocznicę jego śmierci.
Czytaj więcej
Argentyna wygrała 2:0 z Meksykiem i uciekła znad krawędzi mundialu. Kolegów znów ratował Leo Messi. Albicelestes walkę o awans stoczą w środę z Polakami.