Dziennikarze bardzo często mnie o to pytają. Mam do pana Golloba ogromny szacunek, chcę zachować tę relację mistrz–uczeń. Tak zostałem wychowany.
Jako nastolatek miał pan okazję obserwować go w Stali Gorzów z bliska. Rzeczywiście pozwalał zaglądać w każdy zakamarek boksu, prześwietlać swój motocykl?
Właśnie wtedy zaczęła się nasza znajomość. Na pierwszych treningach chodziłem, kręciłem się, marudziłem. Może byłem nawet upierdliwy. Ale nigdy nie powiedział mi: „młody, odejdź, bo przeszkadzasz". Miałem szczęście, bo nie każdy mógł na to liczyć. Wciąż mamy kontakt, mimo że nie jeździmy już w jednym klubie.
Pierwszy pełny sezon Grand Prix to była dla pana świetna szkoła. Zawsze był pan bardzo szybki, ale na początku chyba jeszcze ponosiła pana fantazja...
Brakowało opanowania i cierpliwości. Chciałem wszystkiego naraz. A w GP najważniejszy jest spokój i systematyczność. Wszyscy mi to powtarzali, ale na początku myślałem: „Co oni mówią, zrobię po swojemu". Gdy zrozumiałem, że mają rację, zaczęło mi wychodzić. Tylko dwukrotnie nie awansowałem do półfinałów. I to w pierwszych rundach: w Słowenii i w Danii.
Ciekawe, czy wie pan, czyje to słowa: „Nikt mnie tak nie pasjonował od czasów Tomka Golloba"?