Na kapitana biało-czerwonych można liczyć jak na Zawiszę, w którego barwach zresztą występuje. Podczas Superligi DME w Bydgoszczy biegacz miejscowego CWZS Zawisza rozgrzał kilkunastotysięczną publiczność nie tylko zwycięstwem w biegu na 1500 m, ale także gestami zachęcającymi do dopingu, kiedy finiszował ze zdecydowaną przewagą. Przez cały czas wspierał koleżanki i kolegów, a podczas ceremonii dekoracji, uniesiony na ramionach kolegów, dumnie prezentował trofeum dla najlepszej drużyny narodowej Starego Kontynentu.
Wygrałeś na takim luzie, że na ostatnich 50 metrach mogłeś się porozglądać, jak daleko zostali rywale i pomachać do publiczności?
Marcin LEWANDOWSKI: – Spojrzałem najpierw na telebim, ale przy tej prędkości ciężko to zauważyć. Pod sam koniec obróciłem się, zobaczyłem, że mam duży zapas nad przeciwnikami, dlatego mogłem jakiś taki fajny gest zwycięstwa zrobić do kibiców. Już zanim wszedłem na stadion, trener powiedział mi, że publiczność jest niesamowita i jest pewny, że to doda mi dużo sił i będzie mnie nakręcało! I tak też było, atmosfera na stadionie była niesamowita! Bydgoszcz kolejny raz potwierdziła, że jeśli chodzi o środowisko lekkoatletyczne jest to najlepsze miejsce w kraju, z czego oczywiście bardzo się cieszę.
Można powiedzieć, że byłeś reżyserem tego biegu, bo wszystko odbyło się tak, jak zapowiadałeś?
Marcin LEWANDOWSKI: – Tego można było się spodziewać, że będzie to bieg wolny i zdecydowanie taktyczny. Taki bieg przeważnie należy do mnie, nie zapominajmy, że jestem 800-metrowcem. Zrealizowałem założenia trenera i była to fajna nauka, kolejne doświadczenie przed główną imprezą, czyli mistrzostwami świata w Dausze na przełomie września i października.
Sam siebie nazywasz „starym lisem”, a mówisz o nauce? Chyba raczej dałeś lekcję innym…
Marcin LEWANDOWSKI: – Cieszę się, że wygrywając tutaj, na swojej ziemi, na swoim stadionie, mogłem też dawać świetny przykład jako kapitan reprezentacji, szczególnie dla naszych młodszych zawodników, bo jest ich sporo teraz w drużynie. Jednak sam też jeszcze wiele mogę się nauczyć z każdego biegu, pomimo tego, że faktycznie jestem już „starym lisem” na bieżni.
Choć w Bydgoszczy nie było Filipa Ingebrigtsena, można powiedzieć, że w Europie jesteś już praktycznie nie do pokonania?
Marcin LEWANDOWSKI: – Ten bieg był, można powiedzieć, taki typowo dla mnie. Myślę, że gdyby uczestniczył w nim Ingebrigtsen, nie miałoby to większego znaczenia, bo on raczej nie byłby w stanie pobiec ostatniego okrążenia w 50 sekund, a ja właśnie tyle z siebie dałem. Tak jak wspomniałem, jestem 800-metrowcem i to właśnie daje mi tą szybkość na finiszu.