Korespondencja z Budapesztu
Konkurs młociarzy było jak ringowe starcie gigantów wagi ciężkiej, faworyci czekali na swoje próby niczym lwy w klatce. Fajdek już pierwszym rzutem konkursu (80.00 m) ustawił się w okolicach strefy medalowej, ale to były pozory. Dalej jeszcze przed półmetkiem zawodów rzucili Nowicki (80.70 m), Katzberg (80.18 m) oraz Węgier Bence Halasz (80.82 m). Ten ostatni miał nawet próbę jeszcze o 20 centymetrów lepszą - podbiegł wówczas do trenerów, zaczął świętować, lecz kilkanaście minut później okazało się, że nadepnął obręcz koła i sędziowie skreślili mu wynik.
To był błąd techniczny. Widać, że Halasz ma z utrzymaniem się w kole problem, bo wcześniej podobne kłopoty przeżywał w Dausze - sędziowie wówczas już po konkursie przyznali brąz Nowickiemu - a podczas konkursu w Budapeszcie weryfikowano także jego pierwsza próbę. Teraz palce stopy, która flirtowała z obręczą, mogły kosztować naprawdę dużo, bo Nowicki przerzucił go w czwartej kolejce o centymetr.
Czytaj więcej
Dramatyczne biegi mistrzów olimpijskich w sztafecie mieszanej był najważniejszym polskim wydarzeniem soboty na mistrzostwach świata. Protest dał finał, a zgubiona pałeczka Femke Bol - ósme miejsce. Nie wszystkim zaświeciło jednak słońce.
Byłby to triumf wyliczony tak, że precyzyjniej właściwie się nie da - na miarę magistra inżyniera automatyki i robotyki Politechniki Białostockiej. Polak musiał jednak rzucić dalej, bo poprzeczkę na wysokości 81.25 m zawiesił mu Katzberg, ale tego dnia Nowicki był tylko bardzo dobry, a nie wybitny. Rzetelność wystarczyła do srebra - drugiego z rzędu. To wystarczyło, żeby na twarzy Nowickiego wywołać uśmiech. - Cieszy mnie fajny konkurs i to, że walczyliśmy do ostatniej kolejki. Kanadyjczyk miał swój dzień. Jestem pod wrażeniem, że w takim wieku można tak rzucać - mówi.