Prezes PZLA Henryk Olszewski: Niedosyt nas napędza

– Jeśli zdobywamy medale, to nie politycy trzymają nas w garści, tylko my polityków – mówi prezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki (PZLA) Henryk Olszewski.

Publikacja: 31.07.2023 03:00

Henryk Olszewski jest od 2016 roku prezesem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki (PZLA)

Henryk Olszewski jest od 2016 roku prezesem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki (PZLA)

Foto: mat. pras./Tomasz Kasjaniuk

Jakie miejsce na lekkoatletycznej mapie świata zajmuje dziś Polska?

Jesteśmy jednym z liderów na kontynencie. Stoimy w jednym szeregu z Brytyjczykami, Niemcami, Francuzami czy Włochami. Oni są zawsze konkurencyjni, ale my w ostatnich latach – zwłaszcza podczas zawodów drużynowych – wybijaliśmy się na czoło. Brakuje nam światowych gwiazd na miarę Usaina Bolta czy Armanda Duplantisa, lecz reprezentacja jest silna i doświadczona. Nasze miejsce na świecie pokazały igrzyska olimpijskie w Tokio, choć wiemy, że taka impreza już się nie powtórzy.

Czytaj więcej

Armand Duplantis: Chcę dawać dobre przedstawienie

Zdobyliście tam więcej medali, niż było szans?

Wszystko ułożyło się idealnie, wykonaliśmy 150 proc. planu. Pojawili się młodzi lekkoatleci, a o swoje zawalczyła stara armia. Teraz następuje zmiana warty. Nie doczekaliśmy się jeszcze młodszych gotowych do wejścia na pozycje medalowe, a doświadczonych ubywa. Spadamy z wysokiego konia. Utrzymanie się na wysokim poziomie zawsze wymaga większego wysiłku niż dotarcie na szczyt. Głodni zaciskają zęby, idą, a później – kiedy już tam dotrą – pojawiają się oczekiwania. System finansowania sportu nie gwarantuje tymczasem nagłych, znaczących gratyfikacji po sukcesie.

Czy niektórzy kadrowicze to ludzie zbyt rozpieszczeni?

Raczej kapryśni. Spójrzmy na Wojtka Nowickiego – jemu przecież nic nie przeszkadza. Inny przykład to Tomasz Majewski. Niewiele było na świecie ośrodków, gdzie mógł się wyspać, niemal zawsze nogi mu wystawały 30 centymetrów za łóżko, a jednak zdobywał medale i jest dwukrotnym mistrzem olimpijskim. Pojeździliśmy razem trochę po świecie, więc sporo widzieliśmy. Należymy jako Polska do krajów, gdzie lekkoatleci mają jedne z najlepszych warunków przygotowań – może nie tylko w Europie, co nawet na świecie. Zapytałem kiedyś amerykańskiego kulomiota Christiana Cantwella, jakie on ma szkolenie w tamtejszej federacji. Odpowiedział, że żadne, a 30 dni obozu zapewniał mu jedynie krajowy komitet olimpijski – u nas niektórzy mają nawet takich po 200.

Adrianna Sułek rok temu podczas mistrzostw świata przekonywała, że wcale nie jest tak dobrze…

To są wyskoki. Później usiedliśmy z Adą i zapytałem ją: „Czy zgłosiłaś swoje wymagania dotyczące diety do dyrektora sportowego?”. Odpowiedziała: „No nie zgłosiłam”. A powinna to zrobić dwa miesiące wcześniej, kiedy podpisywaliśmy umowę. Sprawdziłem potem wszystkie zapisy, a tam stoi chociażby, że na obiad ma do wyboru dwie zupy, danie mięsne, danie rybne i pięć surówek. Później słyszę zaś, że jest źle, bo „ciągle ta sama surówka”. No ludzie kochani. Ktoś to usłyszy, napisze, a nie sprawdzi, jak jest.

Możemy powiedzieć o niej: „kapryśna”, ale czy nie chodzi tu raczej o dążenie do perfekcji i szukanie marginalnych przewag, kiedy zwycięzcę od przegranego dzielą ułamki sekund, centymetry?

Chwali się, że nasi sportowcy tych przewag szukają. Moim zdaniem częściej to jednak po prostu brak koncentracji na zadaniu. Niektórzy nie myślą o sobie długoplanowo. Zaczynają zastanawiać się nad pewnymi kwestiami dopiero przed zawodami, a przecież żeby wypaść dobrze na docelowej imprezie w sierpniu, trzeba się do niej przygotowywać już w październiku, a nawet wcześniej, bo cykle są dwuletnie. To bywa problemem. Niektórym brakuje perspektywy, nie patrzą dalej niż czubek własnego nosa. Mówią: „Nam się należy”, a należy się tyle, ile dostaliśmy od państwa. Jeśli ktoś potrzebuje więcej – lepszego hotelu, wyższego standardu lotu – ma przecież środki od swoich sponsorów.

Ile kosztuje was przygotowanie zawodnika do wielkiej imprezy w skali roku?

Opłacamy nie tylko obozy, ale także trenera czy dostęp do lekarzy oraz dietetyków. Przygotowanie Sułek do ubiegłorocznych mistrzostw świata kosztowało nas 400 tys. złotych. Kiedyś, po igrzyskach w Pekinie, medaliści zaczęli dostawać po milion złotych rocznie. My z Majewskim nigdy tego nie wykorzystaliśmy, prawie połowę oddawaliśmy za każdym razem na młodzież.

Ile wynosi roczny budżet Polskiego Związku Lekkiej Atletyki i jaką jego część inwestujecie w sport zawodowy, a ile przeznaczanie na popularyzację oraz szkolenie młodzieży?

Nasz budżet kształtuje się na poziomie ponad 50 milionów złotych rocznie. To sumaryczna kwota, na którą składają się różne dotacje oraz granty i środki sponsorskie. Mniej więcej połowę tych pieniędzy inwestujemy w szkolenie młodzieży oraz popularyzację dyscypliny.

Można zrobić więcej?

Polska lekka atletyka prawdopodobnie nigdy nie była w tak dobrej kondycji jak obecnie, ale my cały czas żyjemy z niedosytem. To on nas napędza. Widzimy, czego nie zrobiliśmy, a co można byłoby wykonać lepiej. Dostrzegam dziury w wielu konkurencjach i spędza mi to sen z powiek. Staramy się oczywiście inwestować mądrze. Dużo środków przeznaczamy na dobór zawodników. Prowadzimy badania selekcyjne – to testy sprawnościowe i zdrowotne, także z diagnozą psychologiczną – przy kwalifikacji do kadr wojewódzkich, gdzie mamy nawet 1,2 tys. zawodników.

To już zaplecze elity. Jak wygląda dół piramidy?

Mamy „Lekkoatletyczne Nadzieje Olimpijskie”, czyli system imprez finansowanych przez Ministerstwo Edukacji. Bazą jest dla nas „Lekkoatletyka dla Każdego”, funkcjonują także „Czwartki lekkoatletyczne”. To trzy programy idące w Polskę, do młodzieży. Dwa pierwsze są nasze, ostatni z nami współpracuje. Wydarzenia te w skali roku angażują 20–30 tys. dzieci. Tylko w „Lekkoatletyce dla każdego” mamy zatrudnionych 800 trenerów. Programy te uzupełnia „LAkademia”.

Nie doczekaliśmy się jeszcze młodszych gotowych do wejścia na pozycje medalowe, a doświadczonych ubywa. Spadamy z wysokiego konia

Henryk Olszewski

Na czym polega?

Jej celem jest kształcenie szkoleniowców. Zbudowaliśmy specjalną platformę internetową, organizujemy konferencje i kursy kwalifikacyjne różnego stopnia, po których odpowiednio nadawane są tytuły instruktorów oraz trenerów: PZLA, pierwszej klasy lub klasy mistrzowskiej. Kiedyś takie kursy prowadzono na uczelniach. Teraz, po uwolnieniu zawodu, organizujemy je sami. Szkolimy nie tylko absolwentów AWF-u, którzy mają już podbudowę teoretyczną i pozostaje im dopracowanie praktyki. To program dla każdego, jest otwarty. Nasze kursy ukończyło już blisko 2000 instruktorów. Cieszymy się, że są wśród nich także zawodnicy na najwyższym poziomie – dla nich to szkolenie jest darmowe, dzięki takim programom jak „Kariera dwutorowa”. Opłaty generalnie nie są jednak wysokie. Kurs instruktorski to wydatek rzędu 1900 złotych.

Dowodem dobrej sytuacji finansowej jest to, że niedawno przeprowadziliście się do nowej siedziby, z warszawskiego Żoliborza na Bielany…

To wydarzenie historyczne oraz kapitał dla moich następców, bo PZLA nigdy wcześniej nie miał siedziby na własność. Musimy jeszcze ją spłacić.

Czytaj więcej

Polski Komitet Olimpijski rośnie w siłę. Tauron nowym sponsorem

Kto będzie pana następcą?

To nie moja decyzja, jako delegat mogę mieć jeden głos. Wiadomo, że mamy Tomka Majewskiego czy Sebastiana Chmarę. Obaj się nadają i pytanie, jak to wszystko rozegrają. Egzamin zdali, pchają nas do przodu zwłaszcza w kontekście sponsorskim. Cały czas współpracujemy, sam niczego bym w PZLA nie zrobił. Zarząd jest siedmioosobowy, jego ograniczenie było bardzo dobrym ruchem. Wcześniej liczył 23 osoby, bywał bezwładny. Dziś jest znacznie bardziej sprawny.

Był pan we władzach europejskiej federacji i funkcjonuje w środowisku międzynarodowym. Czy świat sportu jest dziś w sprawie Rosjan oraz Białorusinów podzielony bardziej niż kiedykolwiek?

Na pewno nie w naszej dyscyplinie, a tylko o niej mogę dziś mówić. Obie federacje – światowa oraz europejska – mają jasne stanowisko i nie chcą Rosjan ani Białorusinów w międzynarodowej rywalizacji. Jednoznaczne podejście do tej kwestii mają także wszystkie polskie związki sportowe. My nie organizujemy jednak igrzysk olimpijskich, więc trudno powiedzieć, co wydarzy się za rok w Paryżu.

Czytaj więcej

Furtka uchylona. Rosjanie coraz bliżej igrzysk, opór świata gaśnie

Zakusy szefa światowej federacji Sebastiana Coe na rolę przewodniczącego Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego (MKOl) to fakt czy myślenie życzeniowe anglosaskich mediów?

Nie słyszałem o tym podczas żadnych rozmów, może to jednak efekt jego politycznego wyrobienia. Wydaje mi się, że na razie Coe będzie chciał przede wszystkim przedłużyć swoją kadencję w roli szefa World Athletics i jest głównym kandydatem do zwycięstwa.

Dlaczego Radosław Piesiewicz został prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego (PKOl)?

Nie było innych poważnych kandydatów. Nowy prezes zaproponował kilka rozwiązań – także po naszych sugestiach – które spodobały się polskim związkom sportowym. PKOl do tej pory zajmował się jedynie wysyłaniem ludzi na igrzyska i co dwa lata organizował wycieczki. My musimy tymczasem pomyśleć o polskim sporcie jako o całości.

A nie jest tak, że kupił was populizmem i tym, że ma mocne zaplecze polityczne?

Sport zawsze będzie w dużej mierze uzależniony od państwa – niezależnie od aktualnej władzy. Kiedyś dojdzie przecież do jej zmiany i wówczas inni ludzie staną do zdjęć z medalistami. A jeśli będą sukcesy, to kto poderżnie własną gałąź oraz popularność, przykręcając kurek? Jeśli zdobywamy medale, to nie politycy trzymają nas w garści, tylko my polityków. A Piesiewicz przekonał mnie wizją działania.

Jak ona wygląda?

Małych, partykularnych interesików nigdy nie wykorzenimy, ale ważny jest trend oraz kierunek

Henryk Olszewski

Opowiedział o możliwościach sponsorskich, nakreślił perspektywę. PKOl powinien pomyśleć o poszczególnych związkach, bo nie wszystkie pod względem organizacyjnym dają sobie radę. Ministerstwo przekazuje pieniądze, ale nie ma wystarczających zasobów ludzkich, aby im pomóc. Trzeba to zrobić. Musimy wszyscy mówić jednym głosem i podążać w tym samym kierunku, a nie rywalizować o to, kto wyrwie najwięcej pieniędzy.

Tak było do tej pory?

Moim zdaniem tak. Powinniśmy tymczasem wspierać tych słabszych i wówczas okaże się, że medale olimpijskie leżą na ziemi.

Godzicie się jako bogatsze związki sportowe na oddanie części finansowego tortu biedniejszym?

Żyjemy w jednym kraju i wszystkie osiągnięcia sportowe są wspólne, Polaków. Nie czaruję, myślę właśnie takimi kategoriami. Potrzebujemy zdrowej konkurencji, a nie chorej rywalizacji. Małych, partykularnych interesików nigdy nie wykorzenimy, ale ważny jest trend oraz kierunek. Lepsze związki muszą ciągnąć te słabsze do góry. Wiem, że to może brzmieć zbyt idealistyczne, ale trzeba spróbować.

Jakie miejsce na lekkoatletycznej mapie świata zajmuje dziś Polska?

Jesteśmy jednym z liderów na kontynencie. Stoimy w jednym szeregu z Brytyjczykami, Niemcami, Francuzami czy Włochami. Oni są zawsze konkurencyjni, ale my w ostatnich latach – zwłaszcza podczas zawodów drużynowych – wybijaliśmy się na czoło. Brakuje nam światowych gwiazd na miarę Usaina Bolta czy Armanda Duplantisa, lecz reprezentacja jest silna i doświadczona. Nasze miejsce na świecie pokazały igrzyska olimpijskie w Tokio, choć wiemy, że taka impreza już się nie powtórzy.

Pozostało 95% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Lekkoatletyka
Rebecca Cheptegei nie żyje. Olimpijka została podpalona żywcem
Lekkoatletyka
Armand Duplantis kontra Karsten Warholm. Pojedynek, jakiego nie było
Lekkoatletyka
„Biegowe 360 stopni” znów w Zakopanem. „Największa dawka wiedzy dla ludzi kochających bieganie”
Lekkoatletyka
15. Festiwal Biegowy. Trzy dni rywalizacji i dobrej zabawy
Lekkoatletyka
Ostatnia prosta medalistki. Natalia Kaczmarek sezon zakończy w Polsce