Aleksander Matusiński, czyli szef, indywidualnie pracuje tylko z Justyną Święty-Ersetic. Pozostałymi zarządza jako selekcjoner. Wybiera i ustawia w sztafecie biegaczki przygotowane przez trenerów w klubach. Mówią o nim: świetny menedżer. Jest głodny wiedzy, ciągle chce się rozwijać. Każda decyzja, nawet wyglądająca na najbardziej instynktowną, to efekt chłodnej analizy.
Historia sztafety zaczęła się od bolesnej porażki, bo siedem lat temu Joanna Linkiewicz zderzyła się z rywalką i zgubiła pałeczkę. To był półfinał mistrzostw świata, walka o stypendia i przyszłość. – Byliśmy na dorobku i znaleźliśmy się naprawdę w trudnej sytuacji, ale czas leczy rany – opowiadał „Rz” trener Matusiński. Tak hartowała się stal. A właściwie złoto, srebro i brąz.
Lekka gorycz
– Kiedyś cieszyłyśmy się z każdego medalu. Teraz jest lekka gorycz – powiedziała Święty-Ersetic po trzecim miejscu w halowych mistrzostwach świata w Belgradzie. Natalia Kaczmarek przepraszała koleżanki, że pobiegła poniżej oczekiwań. – Jesteśmy z ciebie dumne – odparowała szybko Iga Baumgart-Witan.
Czytaj więcej
Polska sztafeta 4x400 metrów zdobyła brązowy medal halowych mistrzostw świata w Belgradzie. To dla niej ósme z rzędu podium na wielkiej imprezie.
Ostatnią imprezą bez podium były dla nich igrzyska w Rio de Janeiro (2016). Dziewięć kolejnych startów to dziewięć medali. A nawet więcej, jeśli policzymy także uniwersjadę czy nieoficjalne mistrzostwa świata sztafet. Polki to urzędujące wicemistrzynie olimpijskie oraz mistrzynie Europy i wicemistrzynie świata ze stadionu. Fenomen, kwiat na mapie polskiego sportu.