Najpierw niósł flagę (z pływaczką Joanną Mendak) podczas ceremonii otwarcia. Nadaje się na chorążego, bo nie wierzy w klątwy. U paraolimpijczyków nie działają. Poza tym to zaszczyt – a on lubi być doceniany. I jest ambitny, nawet trochę nadmiarowo, jak kiedyś stwierdził psycholog, któremu przyznał, że nie cieszy go złoto bez rekordu świata.
Złoty medal igrzysk w Londynie zdobył względnie łatwo. Był już wtedy mistrzem świata, pierwszy z czterech tytułów zdobył rok wcześniej w Nowej Zelandii, zobaczył wtedy największych przeciwników. Zobaczył i pokonał. Strachu nie było, on doskakiwał już do poziomu 2,16 m, rywale nie dawali rady przeskoczyć 1,95 m.
Konkurs na Stadionie Olimpijskim w Londynie wygrał wynikiem 2,12 m, to był jego pierwszy rekord globu (w paraolimpizmie oficjalne rekordy notuje się tylko na imprezach z kalendarza Międzynarodowego Komitetu Paraolimpijskiego).
Skoczył tyle, kiedy już wiedział, że wygrał i chodziło tylko o to, by pokazać kilkudziesięciu tysiącom widzów, co się potrafi. Potem musiał jedynie trochę opanować rosnącą euforię.
W Rio nie było już tak łatwo, rywale go doganiali, co mobilizowało mistrza do treningów w środku zimy, gdy niełatwo było wyjść z ciepłego domu w Gorzowie Wielkopolskim i jechać 100 km do Szczecina lub Poznania.