Po nieoczekiwanych porażkach w Zgorzelcu i Sopocie w drugich spotkaniach wicemistrz i mistrz Polski odzyskali przewagę własnego parkietu (decydujące mecze będą grać u siebie). W rywalizacji do czterech zwycięstw dwa najwyżej rozstawione zespoły prowadzą teraz 2-1. Przebieg półfinałowej rywalizacji pokazuje jednak, że może być jeszcze bardzo ciekawie.
Przed rokiem w półfinale Turów wyeliminował Śląsk po przegraniu jednego z dwóch pierwszych meczów u siebie. Potem jednak wygrywał kolejne spotkania, kończąc rywalizację zwycięstwem 4-1. Czyżby w tym sezonie sytuacja miała się powtórzyć?
Nic na to nie wskazywało po pierwszej połowie meczu we Wrocławiu, ponieważ Śląsk prowadził przez cały czas. Gospodarze wykorzystali fakt, że Robert Witka i Thomas Kelati szybko złapali po trzy faule i zeszli z boiska. Ich zmiennicy w drużynie Turowa nie byli tak skuteczni w rzutach z dystansu. Słabo też spisywał się najlepszy strzelec ekstraklasy David Logan, który nie trafił żadnego z dziesięciu rzutów za trzy, a w całym spotkaniu zdobył tylko osiem punktów.
Po przerwie pokazał się jednak odmieniony zespół Turowa. Znakomita obrona i skuteczne rzuty z obwodu Kelatiego i Witki (odpowiednio 5/9 i 3/4 za trzy punkty) wybiły z konceptu zespół Śląska. W całym spotkaniu Turów oddał aż 36 rzutów za trzy punkty, trafiając 13 razy.
W Świeciu zaczęło się od prowadzenia Prokomu 13:0, ale jeszcze w pierwszej kwarcie gospodarze wyrównali na 16:16. Potem obrońcy tytułu, wśród których wyróżnili się tym razem rozgrywający Mustapha Shakur i Igor Milicić oraz skrzydłowy Filip Dylewicz, znów odskoczyli na 13 punktów (57:44 po trzech kwartach). Mecz do końca był jednak emocjonujący. Po rzucie Pawła Kikowskiego było już tylko 64:61 dla Prokomu, który z trudem obronił zwycięstwo.