Zapytany zaraz po meczu, dlaczego nerwowo przygryza wargi i zaciska zęby po udanych akcjach, lider Los Angeles Lakers: - Ponieważ pragnę tego mistrzostwa tak bardzo. Nawet dzieci w domu mnie nie poznają, nazywają "pan ponurak"...
Bryant rozpoczął tegoroczne play-offs z poczuciem misji, a pierwszy mecz wielkiego finału był tego najlepszym potwierdzeniem. Kobe nie spocznie dopóki nie wywalczy czwartego tytułu w karierze, a pierwszego bez pomocy Shaquille'a O'Neala. Tego dnia grał jak Michael Jordan za swoich najlepszych czasów - trafiał z każdej pozycji, niezależnie czy miał przeciwko sobie Courtneya Lee, Mickaela Pietrusa, czy dwóch obrońców Orlando Magic na raz. To głównie dzięki niemu drużyna z L.A wygraładrugą kwartę różnicą dwunastu punktów, trzecią - czternastu i zakończyła tym samym wszelkie spekulacje, czy Lakers są gotowi do wykonania ostatniego kroku na drodze do mistrzostwa.
- On grał spektakularnie zarówno w ofensywie, jak i w obronie. Gdy odnajduje swoj rytm, jest jednym z najlepszych koszykarzy wszech czasów. Nie ma takiej rzeczy, której nie jest w stanie zrobić - powiedział Lamar Odom (11 pkt, 14 zb), który znów dał duże wsparcie, wchodząc z ławki rezerwowych.
- Miał ten ciąg i determinację, która okazała się decydująca dla losów meczu. Nawet nie rzucał wcale tak dobrze, trafił 16 na 34, ale swoją energią wniósł naszą grę na inny poziom - dodał trener Phil Jackson.
Najlepszy komentarz wygłosił jednak Dwight Howard: - Co możemy zrobić, aby zatrzymać Bryanta? Modlić się, aby nie trafiał...