Czy jest najlepszym zawodnikiem w NBA? Na pewno nie. Ale będzie zarabiał najwięcej. Brown podpisał właśnie najwyższą umowę w dziejach ligi. Wejdzie ona w życie od sezonu 2024/25. Wychowanek Boston Celtics, którzy wybrali go z „trójką” w naborze w 2016 roku, znalazł się po prostu w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie.
Jeszcze siedem lat temu rekordowy kontrakt podpisywał Mike Conley - wtedy bez choćby jednego występu w Meczu Gwiazd - któremu Memphis Grizzlies za pięć lat gry zagwarantowali ponad 150 mln dolarów (później pobił go Stephen Curry). To o połowę mniej, niż w przypadku Browna, który w All-Star Game grał już dwa razy - w tym także w lutym tego roku.
Czytaj więcej
Aleksander Balcerowski na razie nie zagra w NBA, bo choć w lidze letniej nie zawiódł, to zostaje w Europie. Podkoszowy opuścił zgrupowanie reprezentacji Polski i pojechał na testy medyczne. Jego nowym klubem będzie Panathinaikos Ateny.
Wiele wskazuje na to, że już za rok przebije go Jayson Tatum, czyli klubowy kolega. Fanów NBA nie powinno to dziwić. Tak wysokie kontrakty wynikają z rosnącej popularności ligi, która zarabia coraz więcej. A skoro liga zarabia więcej, to przekłada się także na kieszenie zawodników, bo tort dzielony jest równo pomiędzy graczy i właścicieli. Niedługo średnia pensja w NBA sięgnie 10 mln dol. rocznie, czyli dwa razy więcej niż dekadę temu.
Dlaczego kontrakty w NBA rosną tak szybko
Liga poradziła sobie z koronawirusem, kryzys szybko zażegnano. Wartość klubów poszybowała. Coraz większe są dochody, a to nie koniec, bo po sezonie 2024/25 kończy się obecna umowa telewizyjna, która gwarantuje NBA niemal 3 mld dol. rocznie. Nowa może zwiększyć tę kwotę nawet trzykrotnie.