Reklama
Rozwiń

Nadal odczuwamy głód

Zdobyliśmy ostatnie mistrzostwo ligi, ale doskonale wiemy, że gdyby w kilku momentach coś nam nie wyszło, to wynik finałowej konfrontacji wyglądałby zupełnie inaczej. W tej chwili można wskazać 5-6 zespołów, które mają realne szanse na końcowy triumf - mówi Ray Allen, gwiazda Boston Celtics, mistrz NBA

Publikacja: 31.12.2008 12:34

[b]Obecny sezon rozpoczęliście w tak imponującym stylu, że wielu obserwatorów NBA zaczęło was porównywać do najlepszej w historii, legendarnej drużyny Chicago Bulls, która w sezonie zasadniczym 1995/96 wygrała 72 mecze. Czy zauważa Pan jakiekolwiek cechy wspólne? [/b]

[b]Ray Allen:[/b] Nie zastanawiałem się nad tym do tej pory, ale analizując na szybko muszę powiedzieć, że nie za wiele. Domyślam się jednak, że chodzi głównie o cyfry. Jak wygrywasz zdecydowaną większość spotkań, to automatycznie znajdujesz się w dobrym towarzystwie. Gdy masz najlepszy bilans zwycięstw w lidze, ludzie zaczynają porównywać cię do najlepszych. To porównanie jest jednak o tyle trudne, że lider Bulls Michael Jordan był bezwzględnie najlepszym koszykarzem wszech czasów i każdy zawodnik z naszego zespołu może się pod tym stwierdzeniem podpisać. My mamy inne atuty, ale Jordan był tylko jeden.

[b]Tamta drużyna Bulls stanowiła jednak jedność na parkiecie, każdy zawodnik doskonale znał swoją rolę i potrafił wkomponować się do zespołu. To samo mówią teraz o was. [/b]

O to właśnie chodzi, aby zawodnicy wypracowali ten brak egoizmu i zdolność dostosowania się do potrzeb całości. Myślę, że nauczyliśmy się takiego nastawienia w trakcie ubiegłego sezonu i nie straciliśmy go przed rozpoczęciem obecnego.

[b]Jak bardzo pomaga wam szybki rozwój młodego rozgrywającego Rajona Rondo, którego niektórzy już uważają za gracza na poziomie All Star? [/b]

Rajon już nie ogląda się za plecy, zna swoją wartość i pozycję w lidze. Wie także, czego każdy zawodnik w tym zespole potrzebuje. Zna swoje zadania, stara się je wykonywać i na ogół wychodzi mu to bardzo dobrze.

[b]Nie sprawiacie jednak wrażenia zespołu wypalonego sukcesem. Wprost przeciwnie – wyglądacie na grupę zawodników nadal szalenie zmobilizowanych? [/b]

Pamiętam, jak w lutym przegraliśmy trzy kolejne mecze, zaraz po przerwie na Weekend Gwiazd. Zwołaliśmy wtedy wewnętrzne spotkanie i rozmawialiśmy najpierw przez dwadzieścia minut, następnie przez kolejnych dwadzieścia... Ustaliliśmy, że nie możemy powiedzieć, iż osiągnęliśmy doskonałość. Ciągle musimy szukać słabszych punktów i je systematycznie korygować. Nadal odczuwamy głód i on nas napędza. Pod żadnym pozorem nie wolno nam wpaść w stan samozadowolenia, powiedzieć sobie – w porządku, to już nam wystarczy. Ostatnio na przykład wygraliśmy 19 meczów z rzędów, a przyznam szczerze, że zupełnie nie zdawałem sobie z tego sprawy. Nie liczyłem tych zwycięstw. Teraz będzie coraz trudniej, ponieważ rachunek prawdopodobieństwa działa przeciwko nam. To największy paradoks – gdy zawodnik, który trafia z prawie stuprocentową skutecznością osobiste, ma przed sobą kolejny rzut wolny, ludzie są przekonani, że trafi, a przecież matematyka mówi coś absolutnie przeciwnego. Im więcej meczów wygrasz, tym bardziej wszyscy oczekują od ciebie, że zwyciężysz w kolejnych spotkaniach, choć jest coraz większe prawdopodobieństwo, że jednak przegrasz. Z każdym kolejnym zwycięstwem automatycznie podnosisz sobie poprzeczkę.

[b]Czy uważacie, że macie w tym sezonie psychiczną przewagę nad Los Angeles Lakers po tym, jak zdemolowaliście ich różnicą 39 punktów w meczu numer sześć ostatnich finałów? [/b]

Przede wszystkim staramy się nie sięgać myślami zbyt daleko w przyszłość, ale mogę powiedzieć, że przynajmniej w jednej kwestii jesteśmy lepsi niż w ubiegłym sezonie. Każdy z nas, czyli ja, Kevin (Garnett) i Paul (Pierce) wcześniej występowaliśmy w słabszych zespołach, teraz nauczyliśmy się grać wspólnie w bardzo dobrej drużynie. To zasadnicza różnica. Podczas meczu każdy zawodnik, który siedzi na ławce rezerwowych, musi bacznie obserwować to, co się dzieje na parkiecie i odpowiednio reagować. W NBA każdy koszykarz coś w swoim życiu przegrał. Chodzi więc o to, aby nie zaprzątać sobie głowy niepotrzebnymi problemami, rozpamiętywać, co było kiedyś, a co będzie za kilka miesięcy. Liczy się tylko to, co jest teraz.

[b]Podoba się Panu ta rywalizacja? Wygląda na to, że może potrwać przez najbliższych kilka lat. [/b]

Jestem przekonany, że za 15-20 lat w telewizji będą emitować programy przypominające obecne czasy w NBA – tak jak nasza generacja koszykarska wychowała się na słynnych konfrontacjach pomiędzy Lakers i Celtics w latach 80-tych. Nikt nie potrzebuje dodatkowej motywacji. Oba zespoły mają wspaniałych zawodników, trenerów oraz historię. Na każdym kroku spotykasz tych ludzi. W drodze do szatni w Staples Center widzisz Magica Johnsona, który automatycznie przypomina ci tamte, legendarne chwile.

[b]Wszyscy mówią o Celtics i Lakers, ale przecież trudno nie zauważyć znakomitej gry LeBrona Jamesa i jego Cleveland Cavaliers. Na Wschodzie wyrósł wam poważny konkurent? [/b]

Oczywiście. Obecny sezon NBA można porównać do gonitwy konnej z udziałem najlepszych wierzchowców, gdzie zwycięzca zgarnia całą pulę, choć ostatecznie wygrywa „o nos”. Zdobyliśmy ostatnie mistrzostwo ligi, ale doskonale wiemy, że gdyby w kilku momentach coś nam nie wyszło, to wynik finałowej konfrontacji wyglądałby zupełnie inaczej. W tej chwili można wskazać 5-6 zespołów, które mają realne szanse na końcowy triumf. Na pewno nikt niczego nie dostanie za darmo. W sezonie 2006/2007 Dallas Mavericks mieli najlepszy bilans, wygrali 67 spotkań rozgrywek zasadniczych, po czym odpadli w pierwszej rundzie play-offs. Doskonale o tym pamiętamy.

[b]Cavaliers grają znacznie lepiej niż w ubiegłym sezonie, gdy postawili wam bardzo wysokie wymagania i omal nie wyeliminowali w siedmiu zaciętych meczach półfinału Konferencji Wschodniej? [/b]

Tak, ale to my wygraliśmy mecz nr siedem w Bostonie. Gdyby stało się inaczej to kto wie – może oni teraz broniliby mistrzostwa? A co wydarzy się w czerwcu przyszłego roku – tego nie wie nikt. Dzień sądu ostatecznego jeszcze nie nadszedł. Na razie my jesteśmy mistrzami, poza tym już pokonaliśmy Cavaliers w obecnym sezonie na ich parkiecie. To powinno na razie wystarczyć.

[b]Przez wiele lat swojej imponującej kariery, w okresie gry w Milwaukee Bucks i Seattle SuperSonics przeżywał Pan frustracje z powodu kolejnych porażek w play-offs, czy nawet w sezonie zasadniczym... [/b]

Pamiętam to uczucie doskonale. Najgorzej było w lutym, w trakcie All Star Weekend, gdy zawodnicy drużyn z najlepszymi bilansami w lidze siedzieli w jednej grupie i dogryzali sobie nawzajem. W tym samym czasie kilku liderów zespołów, które więcej przegrywały – w tym oczywiście również ja sam – zastanawiało się: no i co mógłbym teraz powiedzieć, że będę miał w kwietniu fajne wakacje w Cancun? Cóż, musiałem przez to przejść, ale teraz tym bardziej czuję smak sukcesu.

[b]Znów musiał Pan spędzić święta Bożego Narodzenia poza domem... [/b]

To prawda. Obchodziłem święta jeszcze przed ich rozpoczęciem, bo już we wtorek (24 grudnia – dop. mh) musieliśmy być w Los Angeles. Moje dzieci otworzyły więc pakunki z prezentami w poniedziałek. To samo zrobią po moim powrocie. Są zachwycone. Wierzą, że już zawsze będą obchodzić święta, a przynajmniej rozpakowywać prezenty dwukrotnie...

[i]Rozmawiał w Los Angeles: Marcin Harasimowicz[/i]

[ramka]33-letni [b]Ray Allen[/b] to nie tylko jeden z liderów mistrzowskiej drużyny Boston Celtics, siedmiokrotny uczestnik Meczów Gwiazd oraz złoty medalista olimpijski z Sydney z 2000 roku. To także, a może przede wszystkim jeden z najinteligentniejszych koszykarzy.

Ponad dziesięć lat temu zagrał główną rolę w filmie Spike’a Lee „He Got game”, a poza tym dużo czasu poświęca działalności charytatywnej. Z tego względu magazyn „Sporting News” trzykrotnie przyznawał mu tytuł „Dobrego Człowieka Roku”. W tym sezonie Allen gra jeszcze lepiej niż w poprzednim - jest najlepszym snajperem zespołu Celtics, który nie przestaje dominować na parkietach NBA. [/ramka]

NBA

[b]Obecny sezon rozpoczęliście w tak imponującym stylu, że wielu obserwatorów NBA zaczęło was porównywać do najlepszej w historii, legendarnej drużyny Chicago Bulls, która w sezonie zasadniczym 1995/96 wygrała 72 mecze. Czy zauważa Pan jakiekolwiek cechy wspólne? [/b]

[b]Ray Allen:[/b] Nie zastanawiałem się nad tym do tej pory, ale analizując na szybko muszę powiedzieć, że nie za wiele. Domyślam się jednak, że chodzi głównie o cyfry. Jak wygrywasz zdecydowaną większość spotkań, to automatycznie znajdujesz się w dobrym towarzystwie. Gdy masz najlepszy bilans zwycięstw w lidze, ludzie zaczynają porównywać cię do najlepszych. To porównanie jest jednak o tyle trudne, że lider Bulls Michael Jordan był bezwzględnie najlepszym koszykarzem wszech czasów i każdy zawodnik z naszego zespołu może się pod tym stwierdzeniem podpisać. My mamy inne atuty, ale Jordan był tylko jeden.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Koszykówka
Warszawa na taki sukces czekała ponad pół wieku. Koszykarze Legii wyszli z cienia piłkarzy
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Koszykówka
Shai Gilgeous-Alexander bohaterem sezonu NBA. Czy jesteśmy świadkami narodzin nowego Jordana?
Koszykówka
Poznaliśmy mistrza NBA. Oklahoma City Thunder sięga po tytuł
Koszykówka
Finały NBA. Zaczęło się od trzęsienia ziemi
Koszykówka
Polski skaut Los Angeles Lakers: Nie mogę nikogo przegapić