Przed rozpoczęciem rywalizacji tylko jedno było pewne: któraś z drużyn podniesie puchar Larry’ego O’Briena po raz pierwszy. Nigdy jeszcze się nie zdarzyło, by mistrzostwo zdobył zespół ze stanu Indiana albo z Oklahomy. Obie drużyny rzadko też miały szansę, żeby o mistrzostwo powalczyć.
Pacers awansowali do wielkiego finału po raz pierwszy od 2000 roku. Gwiazdą drużyny był wtedy Reggie Miller, a trenerem Larry Bird. Thunder musieli czekać na taką okazję krócej, bo od 2012 roku, kiedy drużyna prowadzona przez Kevina Duranta, Russella Westbrooka i Jamesa Hardena stanęła naprzeciw Miami Heat LeBrona Jamesa, Dwayne’a Wade’a i Chrisa Bosha. To już jednak odległa historia i teraz obie drużyny mogą ją napisać na nowo, po swojemu.
Finał NBA: Shai Gilgeous-Alexander, największa gwiazda Oklahoma City Thunder
Przed rozpoczęciem rywalizacji faworytami byli koszykarze Oklahoma City Thunder. W sezonie zasadniczym grali znakomicie, a ich lider Shai Gilgeous-Alexander był praktycznie nie do zatrzymania. Zdobywał punkty, podawał, zbierał, bronił i zasłużenie zdobył nagrodę MVP. Jego znakiem rozpoznawczym są dynamiczne wejścia pod kosz przeciwnika, które często kończą się faulami (złośliwi mówią, że sędziowie gwiżdżą przewinienia rywali czasami nawet na wszelki wypadek, bez kontaktu z przeciwnikiem).
Gilgeous-Alexander to niejedyna broń Thunder. Ważni w układance trenera Marka Daigneaulta są też Chet Holmgren, Jalen Williams czy weteran Alex Caruso, który błyszczy i jest ulubieńcem kibiców już w kolejnym klubie. Temu ostatniemu można powierzać różne zadania w obronie i w ataku, i być pewnym, że się z nich wywiąże. Oprócz skutecznej ofensywy koszykarze z Oklahomy mają też twardą obronę, np. często przechwytują piłkę (10.6 na 100 posiadań) i wyprowadzają z tego kontrataki.