Kiedyś w teleturnieju "Jeden z dziesięciu" na pytanie o to, skąd jest Anwil, padła odpowiedź „Los Angeles”. Prawie się spełniło, bo był pan konsultantem ds. sportowych tego klubu, a teraz zaczyna pracę jako skaut Lakers.
Znałem ten filmik wcześniej i kiedy czułem podczas procesu rekrutacyjnego, że jestem blisko sukcesu, pomyślałem, że może znów stać się popularny. Wszyscy wiedzą, kim są Los Angeles Lakers, i to wydarzenie odbiło się szerokim echem w europejskim światku koszykarskim. W Polsce to też był ważny news.
Jak dostać pracę w Lakers? Raczej nie wywieszają ogłoszeń na portalach rekrutacyjnych.
Nie ma jednej drogi do zostania skautem klubu NBA. Zazwyczaj taką pracę dostają byli koszykarze, którzy znają samą dyscyplinę, ale też zawodników, trenerów i wiele drzwi jest przed nimi otwartych. Zaskoczę jednak, bo ogłoszenie o pracę się pojawiło. Lakers działają bardzo korporacyjnie, są bardzo transparentni, mają własny dział HR. Oczywiście, zanim ogłoszenie się pojawiło, szukali kandydatów wewnątrz środowiska. Trafili na mnie i sami się odezwali. Po rozmowie mój szef Antonio Maceiras obiecał, że postara się, by moje CV nie zaginęło pomiędzy tysiącami innych ofert.
Jak można zaimponować komuś z Lakers?
Stawiam na przygotowanie merytoryczne. Do takiej rozmowy szykowałem się przez ostatnie 7-8 lat. Takie wakaty nie zdarzają się codziennie, lecz raz na kilka lat i trzeba być gotowym na swoją szansę. Pomagają rekomendacje od wpływowych, ważnych osób, ale trzeba mieć też szczęście, bo kluby mają różne filozofie i niektóre chcą koniecznie byłego zawodnika. W Lakers pracują Aaron Jackson czy Daniel Ewing znany z polskich parkietów. Inni chcą mieć spojrzenie kogoś z zewnątrz. Pasowałem Lakersom, bo doszedłem do tego miejsca ciężką pracą, nie będąc byłym zawodnikiem, z kraju, który nie jest potężny koszykarsko. To im zaimponowało.
Czytaj więcej
Zaczyna się faza play-off NBA. Stare wilki będą się musiały mocno natrudzić, żeby dotrwać w nich...
Patrzyli też na doświadczenie. Najbardziej pomogła praca w potężnym Fenerbahce?
To olbrzymia marka, jeśli chodzi o koszykówkę europejską i tam nauczyłem się korporacyjnego podejścia wewnątrz koszykarskiego świata. Najbardziej pomogła jednak praca w Ulm, gdzie budowałem reputację miejsca, wychowującego talenty do gry w NBA. Rekrutowałem tam graczy w wieku 13-14 lat, a teraz wielu z nich puka do NBA. Ważne było to, że cały czas utrzymywałem z nimi kontakt, znałem się z ich rodzicami. Istotna była też praca w ukraińskim Prometey, bo to nieczęsto się zdarza, żeby w tak młodym wieku być dyrektorem sportowym. Tam szukałem często zawodników, którzy byli także interesujący dla NBA, tylko że u nas byliby gwiazdami, a tam byli potrzebni jako tanie uzupełnienie składu.